Byłoby to bardzo zabawne, gdyby jednocześnie nie było tak męczące i smutne. Kolejny film, kolejny tytuł. Jednym z bohaterów filmu jest… lawina. Siła natury, inaczej: siła wyższa – dokładnie tak brzmi szwedzki oryginał. A u nas? “Turysta”. Nie dość, że można “Force Majeure” pomylić z kiepską produkcją a.d. 2010 (z Johnnym Deppem i Angeliną Jolie), to jeszcze w opisywanym przeze mnie obrazie nie ma żadnego pojedynczego turysty i polska wersja tytułu nie koresponduje w żaden sposób z treścią. Nie mam pojęcia co miał autor przekładu na myśli, ale chyba nawet nie chcę zgadywać…

     Szwedzka rodzina – Tomas i Ebba z dziećmi; Verą i Harrym – jedzie na narty we francuskie Alpy. Czas mija im pozornie dość sielankowo. Wypoczywają, szusują, podziwiają widoki… do czasu aż natura pokazuje im swoją moc. Sztucznie wywołana lawina schodzi w sposób nie do końca kontrolowany i zastaje naszych bohaterów podczas obiadu na tarasie widokowym. Niszczycielska siła żywiołu sprawi, że wszyscy będą musieli się zmierzyć z niełatwymi dylematami i pytaniami stawianymi tak innym, jak i sobie.

     Brzmi jak scenariusz filmu katastroficznego? Owszem, ale nic bardziej mylnego. Nie będę pisał wprost, co się wydarzyło na zboczach przepięknie pokazanych Alp, ale jeśli spodziewacie się (a ja się spodziewałem) walki z żywiołem, ratowania życia, skakania nad przepaścią, to przykro mi, nie ten adres. “Force Majeure” jest gorzką, czarną komedią połączoną z dramatem psychologicznym i jako taki twór – sprawdza się bardzo dobrze.

     Zaczyna się jak u Hitchcocka. Krótkie zapoznanie z bohaterami, trzęsienie ziemi (w tym wypadku lawina), a potem… napięcie tylko rośnie. Okazuje się, że odmienna reakcja na zagrożenie jest czynnikiem zapalnym, który aktywuje wszystkie problemy zamiatane do tej pory pod dywan. Pozornie szczęśliwi partnerzy nagle dostrzegają przepaść, jaka ich dzieli od pewnego czasu. Zderzenie się z rzeczywistością jest bolesne, trudne, ale pełni też rolę katharsis. Sam proces – śledzony uważnie przez widza – przebiega mozolnie i momentami jest bardzo… nieładny? Ebba ma kłopoty z bezpośrednią komunikacją. Kiedy jednak nie wytrzymuje, potrafi na przykład doprowadzić do konfrontacji z mężem w sytuacji cokolwiek niezręcznej, w większym gronie wspólnych znajomych. Tomas próbuje tradycyjnie zignorować sprawę, a każdy powrót tematu budzi w nim poczucie winy wymieszane ze wstydem i agresją.

     Scenarzysta i reżyser w jednym (Ruben Östlund) ma niesamowity dar budowania napięcia z rzeczy błahych. Rozmowy, spojrzenia, sytuacje pozornie niegroźne w “Force Majeure” sfilmowane są tak, że wręcz słychać odgłos gęstniejącego powietrza. Kiedy jednak robi się już zbyt ciężko, twórca bardzo zręcznie doprowadza sytuację do absurdu. Dzięki temu film ani nie jest przesadnie poważny i dramatyczny, ani nie jest zbyt zabawny, idący w głupiutką komedię. Jest raczej emocjonującą od początku do końca tragifarsą. Duża w tym zasługa pary głównych aktorów: Lisy Loven Kongsli i Johannesa Kuhnke, a także (na drugim planie) Fanni Metelius i Kristofera Hivju (znanego wszystkim fanom serialowej “Gry o tron” jako Tormund Zabójca Olbrzyma). Doskonale wyczuwają intencje reżysera i kierunek historii, jednocześnie nikt tu nie próbuje ukraść show dla siebie i nie przesadza w ekspresji. Östlunda pochwaliłbym jeszcze za doskonały szkielet opowieści: kolejne dni wyznaczają kolejne odcinki serialu “z życia szwedzkiej rodziny”, a każdy epizod puentowany jest… wizytą w łazience. W tak trywialnych czynnościach jak mycie zębów czy oddawanie moczu widać jak zmieniają się nastroje poszczególnych bohaterów i w jakim stanie są ich relacje.

     “Force Majeure” jest kinem na wskroś europejskim. Akcja nie pędzi do przodu, nie powala rozmachem. Nawet biorąc pod uwagę filmy z Hollywood, które uznano za przegadane – to zupełnie nie ta półka. Nie ma tu ciętych ripost w stylu Tarantino czy tekstów, które zapamiętamy na lata. Jest za to ciekawy obraz związku z mocno nadwątlonymi fundamentami, które wskutek jednego wydarzenia mogą zamienić pozornie bezpieczną przystań w rumowisko. Przez cały seans miałem podskórne wrażenie, jakbym oglądał w pewnym sensie prequel do “Marriage Story“. Ze swojej strony gorąco polecam, ale nie odpowiadam za tonę trudnych refleksji i niezbyt optymistycznych przemyśleń po seansie.

Turysta (Force Majeure)
8/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments