Pierwsza część “Lego Przygody” wzięła mnie z zaskoczenia. Po zwiastunie nie zapowiadało się, abym nawet z nudów miał na film rzucić okiem. Ale kiedy w końcu się przemogłem i film obejrzałem – wpadłem w zachwyt. Rewelacyjna animacja, wyrafinowany humor, obśmianie przeróżnych aspektów popkultury, a na koniec zgrabne przesłanie: pochwała indywidualizmu, ale też przyznanie, że czasem bycie “zwyklakiem” i trzymanie się reguł nie jest niczym złym. Byłem filmem oczarowany. A ostatnio po raz kolejny sobie zafundowałem seans (za darmo, w pewnym sensie, bo jest na Netflixie) i mogę zapewnić, że nie stracił nic ze swojego uroku. Tymczasem do kin zawitała niedawno druga część, więc nasuwa się pytanie: czy jest tak samo dobrze? Lepiej? Gorzej?

     Tym razem za kamerą stanął Mike Mitchell, ale za scenariusz – podobnie jak poprzednio – odpowiadają genialni (moim skromnym zdaniem) Phil Lord i Christopher Miller. Panowie czego się nie dotkną, zamienia się w złoto. Ostatnio dosłownie, bo produkowany i częściowo współtworzony przez nich Spider-Man Uniwersum przełamał monopol Disneya i zgarnął w tym roku Oscara za najlepszy film animowany. Wróćmy jednak do klocków!

     Znany z pierwszej “Przygody” Emmet Brickowski jest wzorcem everymana. Ludzik tak nijaki, że – cytując pierwszą odsłonę – nie da się go znaleźć za pomocą oprogramowania do rozpoznawania twarzy, bo po prostu jego facjata nie posiada żadnych właściwości… Świat od ostatniego spotkania zmienił się. Zamiast metropolii mamy pustynię, a w jej środku Apocalypseburg. Mieścina żywcem wyjęta z serii “Mad Max” czy filmu “Book of Eli”. Wszystko jest szare, brudne i beznadziejne. Lucy aka “Wild Style” ze swoim gotyckim stylem idealnie pasuje do tego klimatu. Gorzej z Emmetem, który… zachowuje tradycyjną dla siebie pogodę ducha nie zważając na okoliczności. Lucy wolałaby chłopaka bardziej dostosowanego do otaczającego ich świata, a chęć wpłynięcia na Emmeta i zmiany jego zachowania będzie osią nowej historii.

     “Lego Przygoda 2” tak jak poprzedniczka po prostu ocieka absurdalnym humorem. Z każdej sceny twórcy wyciskają maksimum żartów, balansując na krawędzi przesady, ale nigdy nie przeginając na tyle, żeby zmęczyć widza, albo – co gorsza – zażenować. Dostaje się wszystkim: filmom post-apo, kliszom i zgranym motywom z filmów akcji, “Obcym” Camerona, sadze “Zmierzch”, “Terminatorom”, “Doctor Who”, a to tylko czubek góry lodowej. Wśród (kolejnej lawiny) “cameos” znanych postaci pojawia się między innymi Bruce Willis i… Maria Curie-Skłodowska. Nie będę ściemniał – najbardziej bałem się właśnie o poziom żartów w sequelu, bo to co zaskakuje za pierwszym razem, za drugim nie zawsze działa. Lord z Millerem gwarantują jednak wysoki poziom i po raz kolejny nie zawiedli. Śmiałem się do rozpuku, chociaż uprzedzam – ponownie, żeby zrozumieć niektóre gagi potrzebna jest niezła znajomość popkultury. Nie braknie tradycyjnych sucharów w stylu Batmana nazywającego siebie “Bat-chelorem” czy popychania akcji do przodu za pomocą CPD (convinient plot device – wygodnych chwytów fabularnych).

     Powtarzam jak katarynka zgraną melodię, ale ponownie film nie zawodzi też, jeśli chodzi o drugie dno. Wcześniej to było zderzenie poukładanego taty-kolekcjonera z synem, którego niesie do zabawy nieograniczona wyobraźnia. W drugiej odsłonie to konflikt w obrębie rodzeństwa. Zbuntowany nastolatek stawia czoła młodszej siostrze, która sięga powoli po zabawki brata, ale wciąż jeszcze czuje miętę do swoich kolorowych zestawów Duplo. W tle przewijają się też inne ciekawe tematy, wcale niełatwe do wychwycenia za pierwszym razem: strach przed zobowiązaniem, próba zmiany charakteru ukochanej osoby czy celne obśmianie męskiego szowinizmu. Na tym poziomie twórcy także nie zawiedli.

     Animacja zachwyca, momentami na ekranie dzieje się tyle, że można dostać zawrotu głowy, ale cały czas wiadomo co się dzieje. Muzyka też utrzymuje poziom, chociaż mimo wysiłków znanego youtube’owego komika – Jona Lajoie – nie znajdziemy w filmie tak wpadającej w ucho piosenki, jaką było “Everything is awesome”. Nawet zaplanowana na wpadanie w ucho “Catchy song” nie ma takiego potencjału. Co nie znaczy, że jest kiepska. Nic z tych rzeczy.

     Na osobny akapit zasługuje świetne podłożenie głosów do postaci. Chris Pratt, Elizabeth Banks, czy jedyny w swoim rodzaju Batman aka Will Arnett sprawdzają się w swoich rolach idealnie. Szkoda, że polski widz tego nie doświadczy, bo dystrybutor ma w nosie konsumentów zainteresowanych pełnoprawnym produktem. Wiem, że zdarzają się niezłe polskie dubbingi, ale po pierwsze: rzadko; po drugie: mnie interesuje produkcja stworzona od A do Z przez oryginalnych twórców, a nie popisy głosowe rodzimych aktorów i często rodzimych tłumaczów. W przypadku “Lego Batman: Film” zdarzały się jeszcze seanse z napisami. Rzadko i o dziwnych godzinach, ale można się było postarać dostosować. “Lego Przygoda 2” w naszej ojczyźnie nie zaistniała w oryginalnej wersji i moim zdaniem to jest skandal. Drodzy dystrybutorzy! Nie idźcie tą drogą!

     Gdybym miał się czepiać na siłę, mógłbym wspomnieć o przewidywalnych zwrotach akcji i kilku momentach, kiedy akcja odrobinę za mocno zwalnia. Nie zmienia to jednak faktu, że “Lego Przygoda 2” to rewelacyjnie napisany i wyreżyserowany sequel, godny oryginału. Nie wiem, czy starczy jeszcze pary i pomysłów na kolejną odsłonę, ale dwójkę polecam całym sercem. A jeśli jakimś cudem nie znacie nawet jedynki – koniecznie nadróbcie zaległości!

Lego Przygoda 2 (The Lego Movie 2: The Second Part)
8/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments