Nigdy nie byłem wielkim fanem Secret Service. Czytywałem z doskoku tak jak wszystko inne wtedy. Trochę Top Secreta, trochę Gamblera. Aż wpadł mi w ręce numer 2/97 Świata Gier Komputerowych i już nigdy nie chciałem, nie zamierzałem czytać regularnie innego pisma o grach. ŚGK forever! Musiałem to napisać. Powrót do świata żywych zaczął się od zapowiedzi czegoś innego niż tytuły obecne na rynku, potem ruszyła akcja crowdfundingowa i okazała się sukcesem ponad wszelkie oczekiwania. Zamiast planowanych dziewięćdziesięciu kilku tysięcy zebrano prawie 300. Imponujące. Nie dokładałem się, bo jak pisałem, do niczego innego niż powrót ŚGK bym się nie dołożył.

     W końcu pismo trafiło do kiosków i jest, cóż, rozczarowujące. Zacznę jednak od plusów. Wbrew powszechnej opinii bardzo podoba mi się surowa szata graficzna, czyta się dobrze i wiadomo co gdzie jest. Poza tym pachnie trochę retro ale bez przesady. Poza tym jest kilka fajnych felietonów. Najważniejszy i przeczytany od razu po wyjściu ze sklepu? Oczywiście ten Piotra Pieńkowskiego. Znów zadziałał mentalny wehikuł czasu i czułem się jak dzieciak czytający “Między nami graczami”. Gdyby na stronie obok był jeszcze tekst ManJAka – chyba poryczałbym się zw wzruszenia. Przypadł mi do gustu również tekst Borka, Dr Destroyera czy opis tego jak powstał pomysł na reaktywację. Są jeszcze niezłe teksty przekrojowe o cyklu Wolfensteinowym i o UFO.

1

     Poza tym raczej bryndza. Kilka tekstów zawiera tragiczne błędy merytoryczne (Techland robi Dead Island 2, taaaa…). Wywiady, które przeprowadził i opisał Piotr Mańkowski brzmią jak pisane przez licealistę, a kilka artykułów z potencjałem zupełnie zawodzi. Na przykład “5 dziewczyn, które wpłynęły na historię gier”. Kobiety w grach to temat rzeka, a tu pani Anek wymienia i krótko, beznamiętnie opisuje kilka żeńskich postaci i w sumie tyle. Nie dowiedziałem się nic co mogłoby wskazywać, że faktycznie jakoś wpłynęły na historię elektronicznej rozrywki poza tym, że były. W dodatku poza Larą i Cortaną, ewentualnie April Ryan wymienia tu jakieś anonimowe dziewuchy. Są też artykuły, które swoim poziomem przypominają raczej wpisy na amatorskim blogu, bez żadnej redakcji. Inne, mam wrażenie, od dawna leżały gdzieś na dysku i czekały na byle okazję do druku.

      Nie powaliła mnie ta reaktywacja zupełnie. Nie obyło się też bez wpadek okołozbiórkowych. Hall of fame czyli lista darczyńców została wydrukowana nie w każdym wydaniu, a tylko w tych, które trafiły do darczyńców. Może to arogancja, ale gdybym się dołożył – chciałbym, żeby każdy nabywca widział moje nazwisko w piśmie, a nie tylko inni, którzy się dołożyli. Poza tym niedawno Pegaz Ass ogłosił, że odchodzi. Twierdzi, że był tylko konsultantem i pomagał rozkręcić biznes, ale znów – słabo, bo był jednym z głównych nazwisk, którymi reklamowano akcję. Nie wiem co będzie dalej. Nie wróżę sukcesu jeśli poziom się nie podniesie. Oczywiście i tak kupię kolejne numery. Raz, że uwielbiam papier i nadal wolę czytać w ten sposób niż gamespot czy inny ign via tablet/komp. Dwa, że warto czekać na kolejny felieton Naczelnika i znów pochłonąć go w minutę.

Comments

comments