Jupiter na winie
Jupiter: Intronizacja (Jupiter Ascending)
Jak się robi bigos na winie? Co się nawinie, wrzucasz do bigosu. Voila! Wg podobnego przepisu bracia Wachowscy rodzeństwo Wachowskich stworzyło swój nowy film. Mamy tu kilka ciekawych, nieźle rokujących elementów wrzuconych do jednego gara. Problem w tym, że bigos zazwyczaj wychodzi pyszny i swojski, a Jupiter: Intronizacja to chaotyczny teledysk bez ładu i składu.
Zamiast ciskać gromy, zacznę pozytywnie. Zachwyciła mnie po raz kolejny wyobraźnia Wachowskich w temacie audiowizualnej strony filmu. Świetnie zaprojektowano tu statki kosmiczne, miasta na innych planetach czy stroje. Wisienką na torcie są śliczne zdjęcia i naprawdę niezłe efekty specjalne. Scena w kosmicznym urzędzie skradła moje serce i za rok będzie to zapewne jedyna sekwencja, którą zapamiętam. Połączenie Monty Pythona i Piątego Elementu.
Niestety, film ogląda się jak serię klipów na MTV (mowa o starym MTV, jak jeszcze leciały na tym kanale wideoklipy z rzadka przerywane reklamami). Mamy sceny, w których dzieje się coś. Ktoś ze sobą rozmawia, jakaś walka, czasem pościg. Potem kolejna scena. I kolejna. A wszystkie wydają się być zupełnie ze sobą niepołączone. Każdy wątek napoczęty i zostawiony. Gnamy dalej, byle do następnej lokacji. Film porównałbym do puzzli. Pięć paczek różnych puzzli, które ktoś rozsypał i ułożył potem w jedno wielkie nie-wiadomo-co. Elementy same w sobie fajne nie składają się w fajną całość.
Mila Kunis i Channing Tatuum – gorące nazwiska w Holywood – graja tu jakby za karę. Miałem wrażenie, że nie podoba im się to co robią. Nie było między nimi żadnej chemii, żadnego błysku. Miłosne suchary jakie czasem z siebie wyrzucają, zażenowałyby wiejskiego Casanovę z Manieczek. Nuda i bezpłciowość. Chociaż i tak wątek romantyczny nie jest tak słaby jak główny zły. Facet nie dość, że przedawkował botox to jeszcze potrafi mówić jedynie zero-jedynkowo. Albo krzyczy i ma być taaaaki groźny (nie jest) albo niewyraźnie sapie na permanentnym wdechu.
Szeptu, szeptu szszszsz… AAAAAA TAKI ZŁY JESTEM!!! Szeptu, szeptu ciiiii…
O fabule nic nie piszę, bo nie da się streścić tego miszmaszu w paru słowach. Szkoda, że Wachowscy coraz bardziej wyglądają jak gwiazdy jednego hitu. Za Matrix zawsze będę ich szanował, ale wszystko co zrobili później (może poza Atlasem chmur) to filmy w najlepszym wypadku bardzo średnie. Podoba mi się u nich to, że zawsze próbują czegoś innego. Nie “rebootują”, nie “rimejkują”, nie korzystają z gotowych schematów. Jupiter: Intronizacja to właśnie taka próba i na pewno film ma jakiś swój oryginalny, wyczuwalny styl. Szkoda tylko, że to za mało i nie wiem czy jest jeszcze szansa, że autorzy Matrixa nakręcą coś, co naprawdę zrobi na ludziach wrażenie.