Terminator: oł dżizys!
Terminator: Genisys
Zanim cokolwiek napiszę na temat Terminator: Genisys, małe wprowadzenie. Jedynkę uwielbiam i dla mnie to najlepszy film tej serii. Gęsty, mroczny, brutalny thriller s-f do dzisiaj robi wrażenie swoim klimatem. Dwójka to kino akcji, lżejsze, bardziej efektowne, ale nadal – świetne. Oba filmy to kamienie milowe w historii kinematografii. Potem przyszła trójka. Nie spodziewałem się wiele i dlatego się nie zawiodłem. Wiedziałem, że Cameron nie maczał w tym palców, a scena z różowymi okularami powiedziała mi wprost: o będzie pastisz. I był. Wcale niezły. Uśmiałem się i ubawiłem. Rozumiem ludzi, którzy się zawiedli oczekując tej samej jakości co wcześniej. Ja nie oczekiwałem więc i zawodu nie było. Do dziś nieźle wspominam Bunt maszyn. Czwarta część ma chyba tylko jeden plus. Próbowano czegoś nowego. Poza tym nie pamiętam z tego filmu nic.
Ktoś najwyraźniej wziął sobie do serca porażkę Salvation i wystraszył się oryginalności i świeżych pomysłów. Niestety, dzięki takiemu podejściu dostaliśmy piąty film o podtytule “Dżenisys”, chociaż powinno być “Oł dżizys!” albo “Hell no!”. Dostajemy bowiem gwałt na ekranie. Dosłownie. Zgwałcono wszystko co było dla mnie cenne w tym wymyślonym uniwersum.
Niezły początek tylko niepotrzebnie budzi w człowieku nadzieję. John Connor i jego partyzanci dzielnie walczą ze SkyNetem, przypuszczają ostateczny atak, a maszyny w ostatniej chwili uruchamiają plan B – wysyłają T-800 do 1984 roku, żeby zabił Sarę Connor. Chwilę później John wysyła Kyle’a Reese’a, żeby ją ochronił. Nie powiem, fajnie było zobaczyć wydarzenia, które do tej pory znało się tylko z dialogów w poprzednich filmach. Potem jednak jest już tylko gorzej.
Kyle przenosi się do 1984 roku, ale nic nie jest takie jak miało być. Zaczyna się festiwal “rebootowania” serii, zaczyna się przeinaczanie wszystkiego co było dobre. Zaczyna się kalanie legend. Zaczyna się wreszcie niekończąca seria nawiązywania, mrugania do widza, odwoływania się, a momentami wręcz kopiowania scen z dwóch filmów reżyserowanych przez Camerona.
Sara Connor w 1984 nie jest kelnerką. Jest żołnierzem i maszyną do zabijania. Okazuje się, że SkyNet wysłał jeszcze jednego terminatora (model T-1000), jeszcze wcześniej, żeby ją zabił, kiedy miała 9 lat. Ktoś inny wysłał jeszcze jednego T-800, żeby ją ochronił. Kto? Tego się nie dowiemy, bo nie i koniec. Scenarzyści nie muszą się tłumaczyć… W każdym razie rodzice giną, Sara nie (fatalną skuteczność mają te przyszłościowe “maszyny do zabijania”). Żyje teraz z terminatorem-ojcem (nawet nazywa go “tatko”) i szkoli się do walki. Brzmi głupio? Dalej jest jeszcze głupiej.
Oryginalnego terminatora, wysłanego do zabicia Sary (również T-800), tatko i młoda Sara ubijają w 1984 w minutę. Problem z głowy? Nie! Bo tam gdzie zjawia się Kyle, pojawia się kolejny T-1000, w dodatku ubrany bez przyczyny akurat w mundur policjanta? Dlaczego? Bo nawiązanie! Mało tego, Tatko i Sara są na jego nadejście przygotowani. Jakim cudem? Phi, kto by się przejmował ciągiem przyczynowo skutkowym? Jest akcja, terminatory się “szczelajo”, nie myśleć, nie marudzić, “paczeć”!
Już jest bez sensu, a to ledwie pierwsze piętnaście minut filmu. Potem okazuje się, że T-800 to model nie tyle bojowy co popularno-naukowy. Nie tylko potrafi strzelać i walczyć. Jest w stanie sam zbudować wehikuł czasu, opierając się na technologii z lat 80tych. Bohaterowie skaczą w przyszłość, do 2017 roku. SkyNet bowiem nie jest już projektem wojskowym, o nie. Teraz to jest apka czy tam OS na smartfony i tablety. Jak się uruchomi i wbije na te urządzenia to nadejdzie dzień sądu. Zastanawiam się jakim cudem? Ile wyrzutni rakiet balistycznych obecnie jest podłączonych do internetu? A kogo to obchodzi? Bo znów się “szczelajo”!
Do tego dochodzi John Connor, którego terminator (model T-Dr-Who) zamienił w terminatora (model T-Pixel-Art) dotykając dłonią jego ust. Tak właśnie, jak Agent Smith z sqeueli Matrixa produkujący swoje klony. Matt Smith (którym fani serialu jarają się jak dzicy, a w filmie widać go w sumie przez 2 minuty) gra tu bezprzewodowe ucieleśnienie SkyNetu i dotykiem zmienia ludzi w maszyny do zabijania. Zły dotyk boli przez całe życie.
Napisałbym “spoiler alert”, ale przecież to wszystko wiemy już ze… zwiastuna. Dałbym Oscara albo Nobla osobie, która wymyśliła, że w trailerze do filmu powinien się znaleźć największy zwrot akcji. Nie chce mi się dalej znęcać nad fabułą. Próba ogarnięcia jej rozumem może powodować raka. Nic tu nie ma sensu, a podróże w czasie namnażają dziur fabularnych w tempie geometrycznym. Nie czepiam się na siłę, o nie. Wiele problemów ze skokami w przeszłość można przykryć dobrą historią, ciekawymi postaciami, czymś co odwróci uwagę widza od zastanawiania się czy to w ogole ma sens. Dżenisys nie ma praktycznie żadnego z tych elementów.
Nie wiem kto był odpowiedzialny za casting, ale powinien zostać oskarżony o sabotowanie projektu. Aktorzy są fatalni. Jai Courtney chyba ma bogatego wujka. Najbardziej drewniany aktor od czasów Anakina z Ep2-3. Gość, który pomógł zarżnąć Szklaną pułapkę, jest na dobrej drodze, żeby pogrzebać drugą znaną markę. Nawet one-linery, które mogłyby być zabawne w ustach prawdziwego aktora, tu brzmią jak dowcipy Strasburgera. Nie lepiej jest z Sarą Connor. Emilia Clarke przy Lindzie Hamilton wygląda jak zagubiona dziewczynka z gimnazjum. Kiedy strzela i walczy wygląda jak moja dwuipółletnia córka próbująca robić groźne miny.
Skoro już przy odtwórcach Kyle’a i Sary jesteśmy – przecież to rodzice Johna Connora, prawda? W tej linii czasu John zapewne powstanie dzięki in vitro, bo takiego braku chemii między postaciami nie widziałem od bardzo, bardzo dawna. Prędzej uwierzyłbym w związek T-800 i Sary niż jej i Kyle’a. Znów, to zapewne wina słabej gry aktorskiej i kiepskiego scenariusza, ale ta para na ekranie po prostu wzbudza zażenowanie. Nie najgorszy jest Jason Clarke jako John Connor. Szkoda J.K. Simmonsa. Dobry aktor, a w Genisys gra postać z potencjałem, który w ogóle nie został wykorzystany.
W końcu dochodzimy do jakiegoś plusa. Arnold to Arnold i w filmie o terminatorach po prostu musi być. Jest i mimo wieku nadal prezentuje się nieźle. Nie stracił dawnego wdzięku, a jego austriacki akcent jest po prostu nieśmiertelny. Nawet tu jednak jest problem. Nie dość, że Schwarzeneggera jest wg mnie za mało, to jeszcze zbyt często pełni rolę komediową. Po nabijaniu się z jego kultowych tekstów w Terminatorze 3 i Expendables naprawdę jeszcze kogoś bawi sto siedemdziesiąte trzecie “ajl bi bak”?
Scenariusz ssie, reżyseria ssie, aktorzy w większości też. No to może sceny akcji? Owszem są i są niezłe. I tyle. Absolutnie żadna nie zapadnie widzom w pamięć tak jak chociażby pościg z Dnia sądu, kiedy w kanale burzowym ciężarówka ściga motocykl.
Genisys to porażka. Podróba. Film żerujący na nostalgii fanów, depczący jednocześnie legendy, które zapoczątkowały serię. Gdyby wyciąć z tego filmu sceny gdzie są mniejsze lub większe nawiązania do jedynki czy dwójki – z dwóch godzin zostałoby pewnie ze 45 minut miałkiego, bezpłciowego i beznadziejnie zagranego kina akcji klasy C. Dla mnie, wielbiciela terminatorów Camerona, Genisys jest jak beznadziejny, dubstepowy cover ukochanej piosenki. Wolałbym, żeby nigdy nie powstał.