Katastroficzna katastrofa
San Andreas
Wiem, że to film o wielkim trzęsieniu ziemi. W dodatku główna rola przypadła zapaśnikowi, który do tej pory głównie naprężał mięśnie w kolejnych częściach Szybkich i Wściekłych. Ja to wszystko wiem, rozumiem itp. Są jednak pewne granice…
Fabuła opowiada losy Raya (Dwayne “The Rock” Johnson) na tle wielkiej katastrofy naturalnej – olbrzymiego trzęsienia ziemi wzdłuż tytułowego uskoku. Od Nevady po San Francisco. Główny bohater jest pilotem śmigłowca ratunkowego, samolubem i psychopatą. Już w pierwszych scenach widzimy, że łatwo przychodzi mu ryzykowanie czyimś życiem. Najpierw niemal rozbija śmigłowiec, a potem trzyma ratowaną dziewczynę ledwie jedną ręką, żeby drugą… pomachać kumplowi. Dowiadujemy się, że właśnie zostawia go żona, prawdopodobnie dlatego, że kiedyś zabrał jedną z dwóch córek na rafting i dziecko wróciło martwe. Utonęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Kiedy kataklizm uderza Ray pokazuje prawdziwe oblicze. Jako zawodowy ratownik używa państwowego helikoptera do prywatnych celów i przez cały film ratuje może cztery osoby. Przy czym dwie z nich to najbliższa rodzina. Jakby tego było mało, drugą córkę też najwyraźniej chciał uśmiercić, bo najpierw tracił czas na suchary rzucane do żony kiedy latorośl tonęła, a potem umyślnie przerwał resuscytację, żeby stroić zbolałe miny do widza. Wzór antybohatera i laureat nagrody Najgorszy Ratownik Roku.
Takie filmy naprawdę da się zrobić lepiej. 2012 czy Pojutrze to żadne hity, ale przynajmniej dało się je oglądać bez bólu zębów. Tutaj jest tragicznie. San Andreas wygląda jak jakiś hołd dla Pana Skały. Film o nim, napisany pod niego, bez jednej sensownej kreacji, bez niemal żądnego napięcia. nawet kilka niezłych i szokująco naturalistycznych scen nie ratuje sytuacji, bo za chwilę dostajemy sceny tak słabo zrobione pod kątem efektów, że oczy bolą od taniego CGI. Pływanie po San Francisco to koszmar speców od komputerowych bajerów.
Na domiar złego San Andreas powiela chyba wszystkie możliwe schematy i klisze z Hollywood. W najgorszym, przerysowanym wydaniu. Córka Raya to po prostu wydatny biust trzęsący się w rytm skaczących płyt tektonicznych, The Rock to bohater bez skazy, żona w porę rozumie swój błąd, nowy chłopak żony jest tak bardzo zły, że aż śmieszny. W kółko ktoś rzuca głodne kawałki o ratowaniu rodziny, wszędzie powiewają flagi USA, a patosem można obdzielić kilka kolejnych amerykańskich produkcji.
Jak wspomniałem – jest kilka scen, które wypadają nad wyraz dobrze mimo głupotek (tsunami). Jest ciut ciekawszy wątek (sejsmologów), ale zepchnięto go na dalszy plan. Poza tym i jędrnym, skaczącym biustem córki Raya – nie ma tu nic wartego uwagi. Lepiej obejrzeć jakąś katastroficzną produkcję z przeszłości.