Transcend(urn)encja
Transcendencja (Transcendence)
Zwiastun (nomen omen) zwiastował kino s-f ze średniej półki. Naukowcy pracują nas sztuczną inteligencją, jeden z nich niedługo umrze, postanawiają “zgrać” jego świadomość do komputera. Nic odkrywczego ale zawsze warto stawiać pytania o przyszłość ludzi, technologii i gdzie te dwie przestrzenie się połączą. Sto milionów baksów, Depp, Hall, Freeman, Bettany, Murphy, filozoficzne pytania i niebanalny pomysł. Co mogło pójść źle?
Wszystko. Dosłownie. Jedyna zaleta tego filmu, jaka mogę wymienić to fakt, że się skończył i mogłem wyjść z kina. Ba, gdyby nie fajna ekipa, która ratowała seans szeptanymi sucharami prawdopodobnie nie wytrzymałbym pełnych dwóch godzin. Ten film nie ma scenariusza, a więc nie ma sensu. Za mało mam tu miejsca, ochoty i za mały zasób środków, żeby wam opisać jak głupie i niekonsekwentne są poszczególne sceny. To ma być “science-fiction” ale tak naprawdę jest tylko “-“, bo pomysły fabularne i teorie pseudonaukowe sprawiają, że na Prometeusza można patrzeć jak na film dokumentalny. No, może jak na para-dokument.
Autentycznie: każda scena w Transcendencji jest głupsza od poprzedniej. Każda. Zbudowanie gigantycznego podziemnego kompleksu naukowego i wielohektarowej farmy słonecznej to żaden problem. Nikt się nie dowie. Na pewno nie FBI i siły rządowe. Jedynie grupa hipisów, która wyrzeka się technologii i nawet smartfonów nie używa jest w stanie znaleźć taką lokację w tydzień. Koleś, któremu anty-techno-terroryści zabijają bliskich i współpracowników potrzebuje paru fotek, żeby przejść na ciemną (albo jasną?) stronę mocy. Najlepszym sposobem na zaatakowanie owego laboratorium jest zrobienie podkopu ale wyskoczenie z niego na powierzchnię. FBI próbuje coś zdziałać rękami terrorystów, żeby się nie ubabrać ale dowódca nosi na wierzchu odznakę i kamizelkę firmową Federalnych. Na wspomniane laboratorium napada się w liczbie kilkunastu najemników, działa artyleryjskiego i moździerza. Naukowcy i jajogłowi, którzy przez cały film tylko główkują i maja dylematy nagle biorą w ręce pukawki i strzelają do innych bez mrugnięcia okiem. Po niemal każdym dialogu, scenie czy zachowaniu bohaterów wyglądałem mniej więcej tak:
Nie chce mi się dalej wymieniać, a to nie jest nawet 10% zła i womitów jakie nieustannie leją się z ekranu. Na dobrą sprawę mógłbym to opisać scena po scenie, żeby oddać wam jak bardzo jest to denna produkcja. Najgorsze, że wszystko pod płaszczykiem pseudofilozoficznych dylematów. Ech… jedna wielka masakra. Nie spodziewałem się kina wysokich lotów ale i takiego crapiszona też nie. Film jest zły pod każdym możliwym względem. Nawet starania (niezłych przecież) aktorów schodzą na dalszy plan przez głupoty jakie scenariusz każe im wygadywać. Odradzam z całą mocą. Murowany kandydat na porażkę roku.