Tym razem coś (mocno) nie zagrało
Jurassic World: Upadłe królestwo (Jurassic World: Fallen Kingdom)
Pierwszy “Jurassic World” nazwałem nie filmem, a produktem, bo tym właśnie był. Starannie przemyślaną, efekciarską produkcją, która w bardzo ostrożny sposób łączyła akcję, nostalgię, wielkie gady, płaskie postaci i średnio udane żarty. A jednak całość – ku mojemu zdumieniu – nie tylko dawała się obejrzeć, ale dostarczała sporo zabawy. Teraz na ekrany kin wkracza sequel – “Fallen Kingdom”. Czy spróbuje zamachnąć się na kasowe rekordy swojego poprzednika? Przypuszczam, że wątpię, ale mogę się mylić.
Minęło trochę czasu od zadymy z Indominus Rex. Na jurajskiej wyspie nie ma już śladu po ludziach, dinozaury wzięły ją we władanie. Zupełnie przypadkiem obudził się w tym miejscu wulkan i kolejna zagłada prehistorycznych gadów wydaje się bardziej niż realna. Czy człowiek odważy się ratować zwierzęta? A może pozwoli naturze naprawić swój błąd? Na pewno z pomocą ruszą znani z poprzedniej odsłony: Claire (Bryce Dallas Howard) i Owen (Chris Pratt), a także nowi bohaterowie: pani paleo-weterynarz Zia (Daniella Pineda) oraz strachliwy informatyk Franklin (Justice Smith). Będą ratować dinozaury, biegać, krzyczeć, skakać, uderzać w klawiaturę, walczyć z podstępnym czarnym charakterem, strzelać, żartować, wzruszać się, a to wszystko bez żadnego, absolutnie żadnego sensu. Ktoś powie: ale to film o dinozaurach, tu nie ma być z sensem! Jasne, ale jakieś strzępy sensownej fabuły muszą się w filmie znaleźć. Widz musi mieć jakiś punkt zaczepienia. W “Upadłym królestwie” nie znalazłem praktycznie niczego.
Bohaterowie są znacznie bardziej wyprani z osobowości niż w “Jurassic World”. Owen jeszcze ujdzie, charyzma Pratta działa zawsze i wszędzie, ale już Claire dostała zupełnie inny charakter. Taka to ciągłość między dwoma filmami. Poprzednio była zbyt surowa i nastawiona na zysk, więc między filmami zmieniła się w aktywistkę na rzecz ocalenia dinozaurów. Nie żartuję, kiedy ją spotykamy, walczy o środki na pomoc w ewakuacji zwierząt. Twórcy odnieśli się też to krytyki o “szowinizm” wynikający z faktu, że w pierwszym filmie kobieta ucieka przed T-Rexem w szpilkach. Mamy więc dwa albo trzy ujęcia samych butów Claire, tym razem takich jak trzeba: wysoko wiązanych, wygodnych, wojskowych. Taka to subtelna produkcja.
Wspomniana wcześniej Zia, paleo-weterynarz czy też “paleo-weterynarka” miała być kolejną silną postacią kobiecą. Tak bardzo nie wiedzieli jak to pokazać, że wrzucili po prostu dialog, w którym wspomniana dziewczyna wykrzykuje staremu wiarusowi w twarz, że “co on sobie myśli, ona jest silną i niezależną kobietą!”. Franklin-informatyk to archetyp komputerowca-tchórza. Zaplanowany jako “comic relief”, nie bawi ani przez pół sekundy. Byłbym zapomniał. Lubicie Jeffa Goldbluma? Widzieliście zwiastuny? No to widzieliście cały (!!!) występ tego aktora w filmie. Bez komentarza…
To chyba pierwszy film w całej serii w którym z dinozaurami łatwiej się utożsamić niż z ludźmi. Już nie są wielkie gady li tylko maszynami do zabijania czy tratowania. Znów są na skraju wyginięcia i tak naprawdę próbują tylko przeżyć. Sporo czasu spędzimy z Blue, welociraptorem trenowanym przez Owena w poprzedniej odsłonie. Zdecydowanie najfajniejsza i najbardziej… ludzka postać w filmie. To miła odmiana i ciekawy pomysł. Ba! Co mnie zaskoczyło: gdzieś tam pod spodem film ma nawet jakiś morał. O tym co może, a czego nie powinien robić człowiek. O tym, gdzie jest granica eksperymentów genetycznych i jak wiele usprawiedliwić już się nie da. Szkoda, że film nie pozwala tej konstatacji wybrzmieć i co chwilę atakuje nas scenami akcji. Jakby ktoś obejrzał pierwotną wersję filmu i wskazał paluchem kilka miejsc, gdzie postaci za dużo gadają i trzeba dać coś dynamicznego. No to dajemy. Nieważne, że bez sensu. Musi się dziać. No i dzieje się. Niestety.
Na szczęście zamiana reżysera (Trevorrowa zastąpił Bayona) przyniosła pewien pozytyw. Całość nakręcona jest dużo ładniej niż pierwsza (czwarta?) część. Efekty wyglądają lepiej, dinozaury mają w sobie więcej życia i wypadają naturalniej. Zdjęcia robią wrażenie, szczególnie te z trzeciego aktu, ewidentnie stylizowanego na horror. Doceniam rzemiosło twórców, ale znów: przez głupotę scenariusza i kompletny brak empatii dla bohaterów, nie byłem w stanie odczuwać żadnego napięcia. Zeżrą ich, to ich zeżrą, byle mnie już wypuścili z kina.
Nuda. To moim zdaniem największa wada “Upadłego królestwa”. Wiele można wybaczyć produkcjom tego rodzaju. Przecież wiele wybaczyłem poprzedniej części. Tutaj niestety pobiłem swój osobisty rekord w ziewaniu i zerkaniu na zegarek. “Fallen Kingdom” to – podobnie jak poprzednia część – bardziej produkt marketingowy niż film. Tyle że jest to produkt gorszy. Momentami jest nakręcony całkiem ładnie i z pomysłem, ale niestety jest też nudny, schematyczny, wyprany z emocji, pozbawiony napięcia i polotu fabularnego. Serdecznie nie polecam.