Tytułem wstępu wyznanie. Nie oglądałem kreskówki z Pikachu i Ashem w rolach głównych. Nie czytałem komiksów, nie zbierałem kapsli (tazosów?), nie grałem w gry z Pokémonami. Raz tylko złapałem bakcyla przy okazji premiery mobilnej produkcji z “Go” w tytule. Długo spacerowałem ze znajomymi i towarzysko ciskałem poke-balle w wyskakujące na ulicach stworzonka. Do “Detektyw Pikachu” podchodziłem bez sentymentu i dogłębnej znajomości tematu, a po seansie mogę stwierdzić, że źle nie jest. Dobrze też niezbyt.

     Tim Goodman pracuje w ubezpieczeniach i wbrew powszechnej modzie nie łapie sobie pokemona, a mieszka w strefie, w której te stworzonka żyją sobie w dziczy. Kiedy jego ojciec ginie w podejrzanym wypadku samochodowym, chłopak musi jechać do Ryme City, żeby rozwikłać zagadkę. Towarzyszyć mu będzie były partner taty – gadający Pikachu. Co ciekawe, tylko Tim słyszy i rozumie mowę żółtego futrzaka (wszyscy inni słyszą kultowe “pika, pika”), a miasto to nietypowe miejsce, gdzie ludzie i pokemony żyją ze sobą i obok siebie w pełnej harmonii.

     Intryga jest boleśnie przewidywalna, a zawroty akcji zaskakujące jak śnieg w zimie*. Problemem jest rozłożenie akcentów, tempo i wpływ bohaterów na przebieg zdarzeń, ale po kolei. Świat wykreowany wygląda bardzo sympatycznie. Pokemony są wystarczająco realistyczne, ale pozostały milusińskie i kolorowe. Twórcy nie przesadzili z przesadnym urzeczywistnianiem. I dobrze, bo mogły wyjść komicznie. Albo upiornie. Szkoda tylko, że świat zbudowano jakby wyłącznie dla fanów. Wielu rzeczy na ekranie nie ma…

     Gdzie łapanie stworków (cała jedna scena to jakby nic nie było)? Gdzie trening? Walka też jest jedna i to nie do końca w klasycznym wydaniu. Dla takiego ignoranta jak ja przydałoby się lepsze i bogatsze wprowadzenie w rzeczywistość pokemonów. Świat wygląda kusząco i po seansie pozostaje poczucie niedosytu, niewykorzystanego potencjału. Nie pomaga też charakterystyczny budynek (Swiss Re Building), który jednoznacznie kojarzy się z Londynem i trochę mi psuł wrażenie, że Ryme City jest jakimś fantastycznym, wyimaginowanym miastem.

     Śledztwo, które prowadzi Tim, wlecze się momentami niemiłosiernie. Czasem utyka w martwym punkcie i musi wydarzyć się coś niezależnego od bohaterów tylko po to, by pchnąć historię dalej. W ogóle zdecydowanie za dużo jest w scenariuszu przypadkowych wydarzeń i niesamowitych zbiegów okoliczności. Miałem przez to wrażenie, że nie tyle bohaterowie mają inicjatywę, co po prostu reagują na to, co im się przytrafia. Sam Tim zresztą też wielokrotnie próbuje się wypisać z dochodzenia.

     Na plus zaliczam chemię między Pikachu a młodym Goodmanem. Wbrew obawom, żółty stworek gadający głosem Ryana Reynoldsa to był strzał w dziesiątkę. Nie dość, że ma to uzasadnienie fabularne, to jeszcze w wielu scenach zderzenie fizis milusińskiego pokemona i męskiego głosu samo w sobie dostarcza mnóstwo śmiechu. A dochodzi jeszcze amnezja, bałaganiarstwo, uzależnienie od kofeiny i silne ADHD tytułowego bohatera.

     “Pokémon: Detektyw Pikachu” to film doskonale średni. Twórcy stanęli w rozkroku między produkcją dla dzieci a zaspokojeniem potrzeb fanów, którzy na tej marce się wychowali, ale dziś idą do kina z własnymi pociechami. Fabuła nie zaskakuje, bohaterowie są w porządku, ale nic ponadto. Struktura i tempo filmu są dalekie od doskonałości, ale z drugiej strony nie zdążyłem się bardzo znudzić. Do kotleta można obejrzeć. Myślę, że fani gier, kreskówek i wszystkiego spod znaku “Pokémon” będą zadowoleni i dorzucą do mojej oceny oczko albo i dwa. Dla takich jak ja pozostaje czekanie na (oby) lepszy sequel, bo ten raczej powstanie. Pikachu zarobił swoje i raczej wytwórnia po sukcesie finansowym szybko tematu nie odpuści.

* – nie dotyczy polskich drogowców (i kierowców)

Pokémon: Detektyw Pikachu (Pokémon Detective Pikachu)
5/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments