Hobbit wg Jacksona czyli mieszane uczucia
Hobbit: Niezwykła Podróż, The Hobbit: An Unexpected Journey
Dziwnie się czułem po seansie. Hobbit to chyba nowa definicja mieszanych uczuć. Wszystko tu ma swoje dobre i złe strony. Wszystko ciągnie albo w jedną albo w drugą i ciężko określić o co autorom chodziło. Mimo tego, że książkę Tolkiena czytałem jakieś 15 lat temu więc nie bardzo zwracałem uwagę na ile wiernie oddaje jej treść. Zalety bezwzględne to powtórka z Władcy Pierścieni: genialna muzyka, przepiękne zdjęcia, urzekające krajobrazy, świetnie dobrane postaci, prześliczne scenografie, stroje, efekty specjalne, pieśni krasnoludów. Cała ta techniczna i artystyczna strona to absolutne mistrzostwo. Nie ma dwóch zdań. Jest tak samo dobrze jak w trylogii o Frodo, a miejscami nawet dużo lepiej.
Co więc budzi mieszane uczucia? Treść i niektóre pomysły. Jeśli ktoś tworzy wielką trylogię na podstawie wielkiej książkowej sagi – ok. Jeśli ktoś tworzy to samo na podstawie 300 stron bajki dla dzieci – musi mieć pomysł. Pomijam fakt, że to wyciąganie kasy. Jasne, że tak ale jeśli ktoś da mi za tą kasę 9 godzin cudownej, emocjonującej podróży to cytując klasyka: “I pay it gladly”. Tu jedna Jackson przesadza. Bilbo zbiera się do podróży irytująco długo, cały film można streścić hasłem: wpadają w tarapaty, bitwa, ucieczka, wpadają w jeszcze większy bigos i tak w pętli. Dwanaście godzin po projekcji wielu rzeczy nie mogą sobie przypomnieć. Nawet sceny akcji, jak bitwa w jaskiniach, trwają na tyle długo, że nużą. Poza tym generalny zamysł filmu jest dla mnie zagadką. Z jednej strony żarty z bekaniem, milusie krasnoludy, wierszyki i klimat bajki dla dzieci – zupełnie jak w książce. Z drugiej mamy rozcinanie trzewi, obcinanie łbów, rąk, a za chwilę znów: czarodziej niezguła pędzi po kamieniach i trawie, na saniach zaprzężonych w króliki. Kilka scen jest bardzo brutalnych i zdecydowanie nie dla dzieci. We Władcy tego problemu nie było. Tutaj mroczne fantasy miesza się z dziecięcą opowieścią i bardzo razi takie połączenie. Sprawia, że co jakiś czas zastanawiałem się “co ja paczę”. Brzmi dziwnie ale wyobraźcie sobie oglądanie kreskówki ze Strusiem Pędziwiatrem. Mig mig, uciekamy, Kojot go goni, spada w przepaść, kupa śmiechu. Na koniec jednak łapie strusia i… odgryza mu łeb, przegryza gardło i patroszy. Ze szczegółami. Dysonans poznawczy pełną gębą.
Trochę narzekam ale oczywiście nie jest to w żadnym wypadku kiepski film. Po prostu z uwagi na brak zdecydowania co do charakteru całość stoi w niewygodnym rozkroku między bajką a fantasy dla dorosłych. To sprawia, że Hobbit, zupełnie jak Piraci numer cztery, nawiązuje do pięknej i spójnej trylogii ale własną historię opowiada o klasę gorzej. Nie jest źle ale jeden, maksymalnie dwa filmy i nierozciągany, spójny scenariusz mogły być o wiele, wiele lepsze niż to co widzimy w kinie. Tak czy siak, warto się wybrać, bo chociaż raz trzeba zobaczyć Hobbita na dużym ekranie.