Nowa jakość s-f? Nie sądzę.
The Expanse (sezony 1-4)
Polecano mi raz, potem drugi, a potem trzeci (Doma pozdro 600!;). W końcu złamałem swoją zasadę “nie mam czasu na długie seriale” i obejrzałem. Od razu zaznaczam, zanim rzucą się na mnie fani: książek nie znam, nie czytałem, cała moja wiedza o “Expanse” pochodzi wyłącznie z obejrzenia czterech kolejnych sezonów serialu. Dlatego jeśli będę narzekał na coś, co w książce jest lepiej/bardziej/jaśniej to proszę mnie tu nie chłostać w komentarzach.
Daleka przyszłość, trzy ścierające się frakcje: zasobna, ale zblazowana Ziemia, militarnie zorientowany Mars i Pasiarze, “rasa” ludzi urodzonych w kosmosie, dla których ziemska grawitacja jest zabójcza. Żyją na pasie asteroid między Marsem a Jowiszem, traktowani przez pozostałych jak tania siła robocza, a czasem wręcz jak podludzie.
Na tym tle poznajemy ekipę, która zupełnie przypadkowo (a jakże) dostanie się w sam środek polityczno-wojennej zawieruchy. Kapitan James Holden, pilot Alex Kamal, inżynier/technik Naomi Nagata i Amos Burton, mięśniak, mechanik, filozof, filantrop, zabijaka, brutal, wrażliwiec, socjopata i autor najlepszych tekstów w serialu w jednym. Cała czwórka ma pecha niemal zawsze być w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie, dlatego w ocenie Marsa/Ziemi/Pasa raz po raz mienią się jako mordercy, bohaterowie, przemytnicy, poszukiwani, pożądani (do celów propagandowych) itp. Nie zaznają nawet chwili spokoju.
Z bardziej znaczących postaci warto wymienić jeszcze detektywa Josepha Millera, który – jak to detektyw – ma zagadkę do rozwiązania. Jest też Chrisjen Avasarala, ziemska pani polityk; kiedy ją poznajemy, jest o krok od szczytu kariery, piastuje stanowisko zastępczyni sekretarza generalnego ONZ, który rządzi naszą planetą. Jest wreszcie Roberta “Bobby” Draper, marsjańska pani komandos, nieustępliwa, twarda, z nerwami ze stali. Są jeszcze bohaterowie mniej eksploatowani, ale zdecydowanie warci wspomnienia: Camina Drummer i Klaes Ashford, czyli pani kapitan i jej zastępca. Dumni “pasiarze” dowodzący największą jednostką w ichniej flocie.
Być może polecano i chwalono w mojej obecności “Expanse” zbyt wiele razy, albo chwalono książki, a ja nie zarejestrowałem różnicy. Serial bowiem jest… poprawny? Nic mnie nie urzekło, nie powaliło na ziemię, nie zaskoczyło. Sprawnie połączono tu, owszem, jakiś milion motywów z każdego możliwego science-fiction i fantasy. Znajdziecie tu sceny, postacie, dialogi czy klimat rodem z: “Aliena”, “Battlestar Galactica”,” Star Treka”, “Gwiezdnych Wojen”, “Kontaktu”, “Blade Runnera”, “Event Horizon”, “Pamięci absolutnej”, “Firefly” i pewnie jeszcze kilku innych klasyków gatunku. Wszystko w zależności od odcinka czy motywu przewodniego w konkretnym sezonie. Poza wspomnianymi produkcjami czuć tu też silnego ducha serii gier “Mass Effect”. Kto grał, ten wie, że to zaleta.
Z jednej strony to dobrze: jak kopiować to od najlepszych, z drugiej? To wszystko już gdzieś było i nie znalazłem w “Expanse” niczego, czego gdzieś bym już nie widział w tej czy innej formie. Tak, wiem, żyjemy w późnym postmodernizmie, wszystko zostało już wymyślone, na wszelkie sposoby przetworzone, zjedzone, strawione i…na tym zakończę metaforę. Chodzi mi bardziej o to, że z “Arrival” pamiętam ciekawe spojrzenie na język jako taki i niesamowite pojazdy kosmitów. “Blade Runner 2049” twórczo rozwinął wydarzenia z oryginału. A jak jest z “Expanse”?
Serial miewa momenty, gdzie dzieje się coś interesującego, ale to tyle. Momenty. Reszta jest poprawna, z bohaterami idzie się zżyć, nie żałuję czasu poświęconego na seans, ale chyba oczekiwałem czegoś o dwie klasy lepszego, bardziej oryginalnego, albo chociaż zaskakującego raz na jakiś czas. A tu spiski są przewidywalne, czarne charaktery (można jeszcze używać tego terminu?) typowe i niezaskakujące, fabuła też specjalnie nie porywa. Ot, taki misz-masz najlepszych przebojów s-f XX wieku skondensowany do jednego serialu.
W odcinkowych superprodukcjach największą zaletą (lub wadą) są bohaterowie. Dają się polubić? Intrygują? A może wręcz przeciwnie? Może widz nienawidzi ich z żarem tysiąca słońc i ogląda, by w końcu zobaczyć ich porażkę. Jak ze swoimi postaciami radzi sobie “Expanse”? I tu znów muszę użyć słowa, które już padło: poprawnie. Co ciekawe, przy negatywnych przykładach nie wiem, kogo winić bardziej. Aktora czy może scenarzystów?
Oto bowiem James Holden, a w tej roli Steven Strait, to szablonowy zbawca ludzkości. Nie chce, ale musi. Bywa szorstki, lecz serce ze złota. Wrażliwiec i lider. Bla bla bla. Nudy na pudy, a sam Strait pokazuje niewiele. Gra przez 90% czasu na jednej zbolałej minie faceta, który ratuje ludzkość, bo trzeba, ale wolałby rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Podobnie źle oceniam Chrisjen Avasaralę portretowaną przez Shohreh Aghdashloo. Jej postać – w teorii – jest zaprawioną w bojach panią polityk, umiejącą walczyć o wpływy i władzę lepiej niż całe otoczenie, twardą, skuteczną i niebojącą się podejmować trudnych decyzji. W praktyce dialogi napisano w taki sposób, że kiedy Aghdashloo je wygłasza, brzmi jak sfrustrowana emerytka, której nikt nie słucha i nie szanuje. Ilość “fucków” mająca (chyba?) dodać jej powagi/siły/determinacji sprawia, że kobieta wypada groteskowo. Jeśli znacie słynną swego czasu Panią Basię z “jutuba”, to wiecie, o czym mówię. Nawet głos mają podobny. Za każdym razem kiedy pojawiała się na ekranie, zastanawiałem się jak przez cztery sezony nikt nie zauważył, że postać stała się komiczna i żenująca zarazem.
Nie będę jednak ograniczał się do marudzenia. Jest klika rodzynków i poza wspomnianym wcześniej Amosem Burtonem, którego Wes Chatham zagrał doskonale, mamy całą plejadę fantastycznych postaci kobiecych. Naomi Nagata (Dominique Tipper), genialna w swojej robocie, zagubiona między Pasiarzami, a mieszkańcami planet. Wyśmienita Camina Drummer (Cara Gee), tworząca wraz z Klaesem Ashfordem (David Strathairn) zdecydowanie najlepszą parę wzajemnie (zależnie od sytuacji) zwalczających lub wspierających się osób. Chemia między nimi jest niesamowita. Na pochwałę zasługuje też niewidziany od dawna Thomas Jane w roli detektywa/ochroniarza Josephusa Millera, ewidentnie wzorowany na pewnym łowcy androidów. Muszę mu jednak oddać: robi to na tyle dobrze i po swojemu, że nie jest po prostu bezmyślną kopią Deckarda. Ostatni, ale nie najmniej ważny: Adolphus Murtry, grany przez Burna Gormana. Pojawia się dopiero w czwartej serii, ale jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem obsady, a gra postać (delikatnie mówiąc) niejednoznaczną. Mimo że scenarzyści bardzo prostymi środkami, w nieudolny sposób, próbują robić z niego sztampowy czarny charakter.
“Expanse” broni się wizualnie. Efekty specjalne nie porażają niskim budżetem, jak na produkcję tego kalibru wyglądają bardzo dobrze. Kostiumy, skafandry, scenografia – te elementy wyglądają bardzo dobrze i praktycznie nie ma sytuacji, w których wnętrza raziłyby sztucznością komputerowo generowanych miejsc. Podobnie z plenerami i scenami dziejącymi się w kosmosie. Tu widać ewidentny wpływ sposobu kręcenia znanego z Battlestar Galactica. Trzęsąca się kamera, gwałtowne zbliżenia, poczucie ogromu kosmosu wobec pokazywanego obiektu. Nie wiem, czy budżet był spory, czy po prostu dobrze wykorzystany, ale do tego, jak wygląda serial, nie zamierzam się czepiać. Nawet pojawiające się tu i ówdzie elementy body horroru i gore mogą zachwycić (albo zniesmaczyć co wrażliwszych). Podobały mi się też drobne elementy, które wrzucono, żeby było bardziej “realistycznie”. Na przykład statki kosmiczne lecące w stronę celu, na pewnym etapie wyglądają jakby leciały “na wstecznym”. Ma to sens, bo przecież w ten sposób hamują w przestrzeni o niemal serowym oporze. Mała rzecz, a cieszy.
Odpowiedź na najważniejsze pytanie – czy polecić wam “Expanse” – brzmi: nie wiem. Z jednej strony czekałem na coś ekstra, na wciągającą fabułę, krwistych bohaterów i powiew świeżości, który nie nadszedł. Z drugiej: nie jest źle. Niektórych bohaterów można polubić na tyle, że będzie was obchodzić ich los przez kolejne sezony, kilka scen warto zobaczyć, a i bywają zwroty fabularne, które czasem odchodzą od utartych schematów. Serial został anulowany po trzecim sezonie, ale szef Amazona ponoć tak bardzo lubi “Expanse”, że wykupił prawa i wyprodukował czwarty sezon, a piąty już jest nakręcony, nie znamy jeszcze daty premiery. O ile ostatnia seria była jedną z lepszych, o tyle kończy się na tak przewidywalnej i ogranej nucie, że ciężko przebierać nogami podczas oczekiwania na kolejne odcinki. Musieliby się bardzo postarać, żeby rozpoczęty wątek poprowadzić w sposób, którego nie widzieliśmy już setki razy.