Tego nie spodziewała się nawet hiszpańska inkwizycja…
Strażnicy Galaktyki (Guardians of the Galaxy)
Do wczoraj nie wiedziałem kim jest James Gunn. Dziś postawiłbym mu pomnik… albo chociaż skrzynkę piwa. Komiksu o Strażnikach Galaktyki nie znam w ogóle. Zwiastun z gadającym zwierzakiem wydawał się bardziej infantylny niż inne produkcje Marvela. Tymczasem dostałem (prawie) doskonały film przygodowy. Ciekawy, oryginalny i cholernie zabawny. Sam nie wiem jak zakwalifikować ten tytuł… Na usta ciśnie mi się angielskie słowo “scoundrel”. Może zawadiacki? Łotrzykowski? Łobuzerski? Wiecie, takie kino przygodowe w starym dobrym stylu. Podczas seansu na myśl przychodziła mi masa świetnych tytułów, że wymienię tylko Firefly, Indiana Jones, pierwsze Star Wars, Riddick, John Carter czy Piąty element.
Jakby mi ktoś powiedział, że tak naprawdę film nazywa się “Przygody młodego Hana Solo” – uwierzyłbym bez dyskusji. Nawet plakat, mam wrażenie, stylizowany jest na stare postery z Gwiezdnych Wojen: klik. Referencji do SW jest zresztą masa. Ot, choćby jeden z bohaterów niczym Hodor z gry o Tron ma tylko jedną kwestię “I am Groot”. Natomiast jego przyjaciel, szop Rocket bez problemu interpretuje każdą wypowiedź i dyskutuje z Grootem jak gdyby nigdy nic. Wypisz wymaluj Luke i popiskujący R2D2.
Nie będę rozpisywał się na temat fabuły. Przypadek łączy ze sobą piątkę oryginałów, a są nimi: łowca nagród, zabójczyni, ent, gadający szop-mutant i wielki mięśniak. Jak przystało na Holywood mają, rzecz jasna, uratować galaktykę przed wielkim i złym Ronanem. To pierwsza z wielu zalet. Bohaterowie są nietuzinkowi. Żaden z nich nie posiada spektakularnych super-mocy (Groota ciężko nazwać herosem w typie Thora czy Hulka). Każdy za to posiada niebanalny charakter, nietuzinkową osobowość i mimo wspólnego celu – każdy ma inna motywację. To wielki plus w porównaniu z Avengersami. Nie ma tu odliczonego, równego czasu na ekspozycję każdej postaci. Jest spójna i ciekawa historia, która przy okazji pokazuje nam kto kim jest i po co robi to co robi.
Przy okazji wykreowano fantastyczny świat. Galaktyka jest po prostu pięknym miejscem. Kolorowym, różnorodnym, a projektowania lokacji, statków i strojów od twórców GotG powinien uczyć się każdy twórca s-f. Lucas na pewno. Widać w wielu scenach, że ekipa używała zapomnianych i starożytnych technik takich jak plany zdjęciowe, dekoracje, charakteryzacja, rekwizyty. Po prostu czuć, że to się dzieje w pewnym sensie naprawdę. Nie ma takiego fałszu i wyczuwalnego wszędzie green boxa jak ma to miejsce choćby w epizodzie drugim SW. Kolejny raz: pozdro dla Geroge’a.
Na osobny akapit zasługuje humor. Jest go masa. Seans był zabawny praktycznie od początku do końca. Najważniejsze – wszystko jest jakieś takie, sam nie wiem, naturalne? We wspomnianych Avengersach scenariusz pisany był wg określonego algorytmu i kilka sekund przed wiedziałem gdzie będzie jakiś “zabawny” tekst. Normalnie leci scena i wiesz: oho, zaraz padnie one-liner. Strażnicy są jak dobra komedia. Humor pojawia się w dialogach, scenach, minach, reakcjach bohaterów, w detalach na drugim planie. Co więcej, wszędzie pasuje i nie powoduje dysonansu. Bo wbrew pozorom kilka poważnych i wzruszających scen też oglądamy. Znów – wplecione są w całość tak zgrabnie, że nie walą po oczach tandetą albo jakimś “hamerykańskim” nadęciem. Na parę słów zasłużyła też wykorzystana muzyka. Hity z lat 80tych i 70tych idealnie pasują do “oldschoolowej” stylizacji na kino z tamtych czasów.
Długo zastanawiałem się czy dać dychę i byłem naprawdę blisko. Będzie jednak tylko dziewiątka (z plusem!), bo znalazłem dwa zasadnicze minusy. Po pierwsze, tradycyjnie u Marvela 99% filmu jest o bohaterach dobrych, a główny antagonista to generyczny, zły everyman. Pojawia się rzadko, jest nijaki i straszy głównie wyglądem i groźnymi minami. Wygląd to w ogóle ciekawa sprawa, bo znów mam skojarzenia z GW: koleś i jego popleczniczka wyglądają jak żywcem wyjęci z gier Star Wars: Knigths of the Old Republic. Druga rzecz to oryginalność głównego wątku: ZNÓW musi być jakiś token, jakiś artefakt, którym można zniszczyć świat. W Transformersach jest AllSpark, w Avengersach Tesseract, a tu jakiś kamień nieskończoności czy inny minerał mocy. Mogliby się nad tym zastanowić i pokusić o coś odrobinę bardziej oryginalnego.
James Gunn stworzył rewelacyjny film przygodowy. Nie bawiłem się tak w kinie od czasów pierwszej odsłony Piratów z Karaibów. Strażnicy Galaktyki to dowód na to, że wciąż da się robić filmy w stylu jakim urzekły nas kiedyś tytuły takie jak Indiana Jones czy Gwiezdne Wojny. To także nadzieja na to, że nowe Star Warsy mogą być więcej niż dobre. Tzn. gorsze niż Ep 1-3 nie będą ale jeśli okażą się choć w połowie tak dobre jak Guardians of the Galaxy to będę bardzo, bardzo szczęśliwym człowiekiem. Dodam jeszcze, że nie chcę Avengers 2 tylko sequela Strażników. Najbardziej martwi mnie obecność Thanosa i Collecotra. To może oznaczać corss over z ekipą Avengersów czego bardzo bym nie chciał. Mam jednak nadzieję, że nikt już jednak nie czyta mojego marudzenia i wszyscy są w kinie. Polecam całym sobą!!!
P.S. Nie znałem tego wcześniej, próbka poczucia humoru reżysera Strażników: https://www.youtube.com/watch?v=Gxb7b0jGZvc 😉