Michael Bay jako troll?
Ambulans (Ambulance)
Miałem pisać o zupełnie innym filmie dziś, a opisywany niżej obejrzeć tylko dla wieczornej rozrywki, ale plany się zmieniły. To, co zobaczyłem, przerosło wszystko co widziałem do tej pory, a widziałem przecież całkiem sporo. Żeby nie trzymać was w niepewności: Michael Bay prawdopodobnie nakręcił najgłupszy film w historii kina akcji, a przecież konkurencja w tej kategorii jest ogromna.
Przeszedłem w trakcie seansu chyba wszystkie możliwe stany: od zaciekawienia przez znudzenie po rozczarowanie, zdziwienie, szok i ostatecznie: niezdrową fascynację. Mało tego, oglądając napisy końcowe poważnie zastanawiałem się nad tezą, że Bay albo troluje widza albo sprawdza na jak dużo może sobie pozwolić w Hollywood. Nakręcił dwa przyzwoite filmy o Transformerach, potem trzy kolejne coraz gorsze, a teraz jakby testował swoich odbiorców. Jak daleko może się posunąć? Oceńcie sami, bo mam zamiar uratować was przed stratą czasu i po prostu opowiem wam o czym jest “Ambulans”. Poza tym, że o karetce…
No więc słuchajcie, mamy Danny’ego (Jake Gyllenhaal), który jest synem słynnego i bardzo brutalnego rabusia. Sam oczywiście – jak to jabłko, które padło niedaleko – napada na banki i jest trochę szurnięty po tacie. Ot, taki stereotypowy psychopata. Ma czarnoskórego brata Willa, który jest bohaterem, należał do piechoty morskiej, jest świetnym kierowcą i rodzinnym gościem. Danny chce wykorzystać Willa jako kierowcę do kolejnego skoku, a ten niechętnie godzi się, bo – a jakże! – ma malutkie dziecko chore na raka. Potrzebuje kasy na operację, a złe państwo zapomniało o swoim weteranie i nie chce dać ani centa. Bardzo oryginalne i błyskotliwe, nieprawdaż? Już wiecie jaka będzie dynamika?
Napad kończy się masakrą, bo na tego wybitnego (jak dowiadujemy się od agenta FBI jakiś czas później) speca od rabowania banków już czekała cała ekipa przedstawicieli władz. W trakcie zadymy Will trafia policjanta, ale na miejscu pojawia się tytułowy ambulans. Znajdą się w nim: Danny, Will, ranny policjant i najdzielniejsza z dzielnych: Camila “Cam” Thompson (Eiza González), ratowniczka medyczna. To ona ma za zadanie balansować między szalonym gangsterem, jego dobrodusznym bratem i rannym policjantem, którego próbuje utrzymać przy życiu.
Co ważne – Cam to prawdziwa twardzielka i traktuje swoich pacjentów jak zawodowiec. Jest z nimi na dobre i na złe, doskonale potrafi się komunikować z ludźmi w dramatycznej sytuacji, ale jak tylko zdaje klienta/klientkę do szpitala – zapomina o sprawie, żeby się nie angażować emocjonalnie. Jakie to ma znaczenie? Otóż myślałem, że żadne, ale zapamiętajcie to! Ja zapomniałem.
Po 40 minutach (które wydają się trwać 3 godziny) w końcu cała czwórka zaczyna uciekać w ambulansie przed policją i będzie to najgłupszy i najwolniejszy pościg jaki przyszło wam oglądać. Policja bowiem raz ma zamiar wszystkich wymordować (bo zastrzelenie kierowcy pędzącej karetki nie może skończyć się inaczej), a raz tylko eskortuje ambulans nie spuszczając go z oka. Stróżami prawa dowodzi Kapitan Monroe (Garret Dillahunt), dla którego akcja skończy się tragicznie. Musiało tak być, bo Monroe to naładowany testosteronem stary wiarus, który wszystko wie najlepiej, wszystkich rozstawia po kątach i jest przedstawicielem zgniłego patriarchatu oraz toksycznego kina “macho”. Do tego jeszcze wrócimy.
A co słuchać w karetce? A no policjant się wykrwawia więc potrzeba krwi! Nie ma? O nie, i co teraz? Czy jest na sali uniwersalny dawca(0Rh-)? JEST? Co za przypadek! W dodatku nie zgadniecie kto ma taką grupę krwi! Że co? Że Will nie jest dość (pardon my french) wybielony w oczach widza? No oczywiście, że trzeba go wybielić bardziej! W sumie to on jest tu prawdziwym bohaterem! Ale ale, krew płynie, a policjant w coraz gorszym stanie? Jakże to tak? Krwawienie wewnętrzne!
I co teraz? Jak to co? Robimy operację! Danny rozkazuje, sam siada za kierownicą, a Cam i Will odpalają Skype, włączają video-rozmowę i pod czujnym okiem trzech chirurgów (a jednym z nich jest były chłopak Camili – kolejny przypadek!) kroją na żywca biednego policjanta. Dobrze widzicie. Pędząca po ulicach, uciekająca przed policją karetka, w środku operacja tamowania krwotoku ze śledziony na pacjencie, który nie jest znieczulony. Co prawda budzi się z krzykiem, ale od razu dostaje pięścią w mordę od Willa i z powrotem traci przytomność. Sala ryczy ze śmiechu, bo to przecież takie zabawne, prawda? Prawda?
W międzyczasie Danny załatwia zasadzkę na policjantów i sposób ucieczki. Pewien meksykański mafioso weźmie połowę łupu w zamian za zmylenie pościgu za pomocą trzech innych karetek (w tym czasie ta najważniejsza zostanie przemalowana na… jaskrawo zielony kolor), a dodatkowo jeden ambulans wjedzie w blokadę i wybuchnie. Mało? Zaraz po nim w tę samą blokadę (już “wybuchniętą”) wjedzie zdalnie sterowany samochód z prawdziwym minigunem masakrującym to, co zostało z policyjnej ekipy. Jesteście tu jeszcze? Bo jeśli nie, nie winię, ale muszę to z siebie wyrzucić.
Ach, był bym zapomniał. Jak chłopaki wjeżdżają pod most, a spod mostu wyjeżdżają dla zmyły trzy inne pojazdy medyczne, kapitan Monroe klnie jak szewc i podsumowuje grobowym tonem, że sprytnie wyprowadzono ich w pole, a wiadomo, że to zawodowcy, bo – cytuję – “It’s a military trick!”. Tak. Ucieczka pod most jednym samochodem i wyjechanie spod niego trzema takimi samymi to znana sztuczka wojskowa stosowana…eeee…w wojsku?
Tutaj mała dygresja. Michael Bay, jako jeden z symboli kina przeładowanego testosteronem, zaczyna czuć wiatr zmian i ruch “woke”. Mamy więc z jednej strony wspomnianego kapitana, który równie dobrze mógłby zagrać w “Bad Boys”, a ratowniczką medyczną jest najładniejsza i najzgrabniejsza babka w filmie, w pełnym makijażu i zawsze wyglądająca sexy. Z drugiej: dołączający się do pościgu agent FBI to gej, który dosłownie w pierwszej scenie musi o tym poinformować widzów. Po śmierci Monroe symbolicznie przejmie (ekhem) pałeczkę i doprowadzi sprawę do końca. Dodatkowo kapitanowi pomaga genialna hakerka czy tam specjalistka IT, która jest no… no taka jak się spodziewacie. Pyskata, z nadwagą, niezbyt zadbana, za to bardzo męska i ciągle naburmuszona. Więcej tu nie napiszę, ale chyba wiecie o co chodzi, prawda?
W ogóle, pisząc powyższy akapit zdałem sobie sprawę, że w całym filmie z głównej obsady giną tylko dwie osoby (spojler alert). Kapitan i Danny czyli jedyni biali, heteroseksualni faceci. Znów nie mam pojęcia czy Bay troluje czy w niezdarny sposób podpina się pod trendy, ale ubawiło mnie to setnie. Oczywiście poza tym, że także zażenowało okrutnie.
Ale ale, gdzie jesteśmy? Tak, zasadzka! Kapitan ginie, ale jeden z policjantów widzi, że ktoś nieopodal biegnie. Rysy meksykańskie, nadwaga i ucieka? Wiadomo – przestępca. Biegnie za nim, rzuca na ziemię i w szamotaninie – bez sprawdzania kto, co i jak – strzela mu w łeb. A to był syn mafiosa! Co za przypadek!
Teraz mafioso jest zły i owszem, weźmie kasę, ale w ramach zemsty żąda też Cam i rannego policjanta. Danny i Will mogą odejść. Oczywiście Danny nie ma problemu. Oczywiście Will ma, bo on jest bohaterem tylko takim nieoczywistym (wink wink). No więc Danny odnajduje w sobie iskrę herosa i pomaga Willowi zabić bandytów. Już mają uciekać, ale co to? Cam przypadkowo strzela do Willa. A że ten już oddał sporo krwi – jest na dobrej drodze, żeby przez dziurę w klatce piersiowej oddać resztę na podłogę karetki.
Danny rozumie, że to koniec więc chce tylko uratować brata. Jedzie pod szpital jak opętany, a potem… zatrzymuje się pod izbą przyjęć i… nie wysiadają z karetki. Tak oto Michael Bay w błyskotliwy sposób buduje napięcie. Cam walczy o życie Willa, a Dany siedzi w karetce i myśli. W tym czasie Will umiera, a Danny chce z bezsilności i zemsty odejść z hukiem wcześniej zabijając ratowniczkę. ALE CÓŻ TO? Will zmartwychwstaje i strzela bratu w plecy! Cóż za dramaturgia! Bratobójcza walka podkreślona jest zgrabną retrospekcją jak chłopaki za młodu bawili się w kowbojów i oczywiście to Will był szeryfem.
Koniec? Ha, chcielibyście! Tzn. ja już wtedy chyba przestałem reagować na bodźce zewnętrzne i popadłem w swoistą katatonię, ale przecież film nadal trwa! Nie wiadomo skąd pojawia się żona Willa z dzieckiem na rękach i błaga, żeby ratować męża. Bo Will po zabójstwie brata leży na ziemi i policjanci nie kwapią się do pomocy czarnoskóremu przestępcy. Znów Bay próbuje się podlizać lewicy czy niechcący mu wyszło? Czy ktoś pomoże? Oczywiście. Cam rzuca najpierw do żony, żeby wybaczyła mężowi, a potem idzie pomóc chłopu, bo jak twardo mówi do agenta FBI “jeszcze nie skończyłam pracy”. Will jednak przeżyje. Szokujące!
Koniec? W życiu! W trakcie umierania w karetce Will bierze paczkę pieniędzy i chowa do torby Cam prosząc, żeby po wszystkim dała żonie. Wiadomo, na operację dziecka. Ratowniczka dyskretnie więc bierze w finale tę kasę i cichaczem umieszcza ją w pustym foteliku dziecka Willa. Wzruszenie odbiera mi mowę! Natomiast łez nie potrafię powstrzymać na kolejnej scenie i po prostu wybucham płaczem. Uratowany policjant podczas przesłuchania ma wskazać palcem kto go postrzelił. Unosi rękę do zdjęcia Willa… i mówi… “To on… uratował mi życie!”. Cała sala wstaje, wszyscy biją brawo, wrażliwsi mdleją, a chusteczek zaczyna brakować dosłownie w każdym rzędzie.
Koniec? A gdzie tam! Dostajemy scenę jak uwalona krwią, potem i brudem Cam idzie do szpitala, grzebie w jakichś papierach i idzie dalej. Pielęgniarka chce ją wyprostować, ale inna ze zrozumieniem powstrzymuje koleżankę. Widocznie wie więcej. Na pewno wie więcej niż widz, bo ja nie miałem zielonego pojęcia co się dzieje. Cam tymczasem idzie do łóżeczka jakiejś dziewczynki i trzyma ją za rękę. Tamta się budzi i prosi “don’t let go!”. Ratowniczka wzruszona, ja skonfundowany, dziecko pocieszone. Aaaaaa! To jest ta przypadkowa pacjentka z samego początku filmu! Ta, o której Cam mówiła, że się nie angażuje, a teraz nagle – kij wie z jakiego powodu – postanowiła się zaangażować. I to zaangażowanie objawia się potrzymaniem chwilę za rękę i pójściem do domu. Wiem, że nic nie wiem…
Koniec? Tak. Tym razem to naprawdę koniec. Przynajmniej streszczenia fabuły. Do tego dodam jeszcze tylko kilka zdań o “Ambulansie” pod kątem jakości. Dialogi są beznadziejne i naszpikowane ekspozycją. Akcja niby dynamiczna, ale po pierwsze objawia się to za pomocą trzęsącej się kamery i wiele razy nie wiadomo kto goni kogo, kto gdzie jest itp. Po drugie: kiedy kamera dla odmiany przestaje się trząść mamy albo statyczne kadry gdzie pościg wygląda na prowadzony przy prędkości 20km/h albo mamy bohaterów rzucających się na ściany jadącej powoli karetki. Jeśli chcecie obejrzeć tylko dla efektownych scen akcji – nie macie czego tu szukać.
Wbrew temu co ktoś może pomyśleć, ja naprawdę lubię dobre kino akcji, rozrywkę i filmy, które są czasami głupkowate na potrzeby fabuły. Problem w tym, że tutaj nie ma samoświadomości, puszczania oka i autoparodii. Tu wszystko jest na serio, a jednocześnie absolutnie nic nie ma sensu. Nic. Albo Bay odleciał albo chciał na serio zrobić jakiś eksperyment społeczny i przetestować na ile może sobie pozwolić… Nie wiem, nie domyślam się, najgorzej “wydane” dwie godziny w tym roku, a może w dekadzie. Nie polecam.