Pamiętacie oscarową “Operację Argo” Bena Afflecka? Polityczny thriller, oparty na faktach, trzymający w napięciu do końca, nawet tych znających historię – wiedzących, jaki będzie finał jeszcze przed seansem. Zamieńmy amerykańskich urzędników z ambasady w Teheranie na etiopskich Żydów uciekających przed ludobójstwem i głodem, Bena Afflecka aktora na Chrisa Evansa, Bena Afflecka reżysera na Gideona Raffa, a miejsce akcji z Iranu na Sudan. Co otrzymamy? Cóż, w dużym skrócie powiem tyle: Oscarów to ja bym się tu nie spodziewał…

     Akcja filmu obejmuje ciekawe i raczej nieznane szerszej grupie osób wydarzenia. W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych Żydzi masowo uciekali z Etiopii m.in do Sudanu. Tam, w paskudnych warunkach, głodując, czekali na pomoc. Sudańczycy mając pieniądze od ONZ per uchodźcza capita, nie byli zainteresowani puszczeniem ich dalej. Grupa kreatywnych agentów Mossadu otworzyła więc kurort dla fanów nurkowania w Morzu Czerwonym (The Red Sea Diving Resort) w Sudanie, by użyć go jako przykrywki do przemieszczania droga morską swoich braci i sióstr do Izraela. Materiał na hit, prawda?

     Prawda, ale nie dla Gideona Raffa, który nie tylko wyreżyserował film, ale także napisał scenariusz. Mogę więc od początku do końca winić go za taki, a nie inny efekt końcowy. A ten jest wybitnie słaby. Największą wadą jest właśnie reżyseria. Ton opowieści zmienia się tak szybko, że nie sposób nadążyć za akcją. Nie dlatego, że tyle się dzieje, ale właśnie przez połączenie ze sobą zupełnie niepasujących motywów.

     Zaczyna się niemal jak “Krwawy diament”. Rajdy uzbrojonych band na wioski, mordowanie niewinnych cywilów tylko z uwagi na inną religię, gwałty i przemoc. Potem ucieczka z Etiopii przez bezdroża. Opowiedziana z biblijnym namaszczeniem i biblijną narracją, zbyt mocno i mało subtelnie stylizowana na marsz Żydów przez pustynię z Mojżeszem. Docieramy do Sudanu i… nagle robi się śmiesznie. Agent Mossadu pomagający w ucieczce, Ari Levinson (Chris Evans), wpada na szalony pomysł, montuje ekipę starych znajomych i leci otwierać hotel. Wszystko zrealizowane w stylistyce a’la “Ocean’s Eleven”. Komediowo, wesoło, agenci mają przednie humory, droczą się ze sobą, a w tle leci muzyka jak z “Drużyny A”. Nie powiem, ciekawy wybór w filmie, który ma traktować o ludobójstwie i jest oparty o prawdziwe wydarzenia.

     Podobnie źle jest z dialogami. Bohaterowie nie mówią, oni przemawiają. Deklamują swoje wyniosłe hasła z takim nadęciem, że Christopher Nolan zgotowałby im owację na stojąco. Nie da się tego słuchać, a już na pewno brać na serio. Normalni ludzie tak nie rozmawiają. Kiedy nie ma podniosłych słów, są wypowiedzi napakowane taką ilością ekspozycji, że klękajcie narody. Nawet o tym, jacy są bohaterowie (niesubordynowani ryzykanci), dowiemy się z monologu jakiegoś ważniaka, któremu agenci podlegają (w tej roli Ben Kingsley). Nawet logika świata przedstawionego leży i błaga o litość. Ari w pewnym momencie prosi wątpiącego w powodzenie pewnej akcji przyjaciela, żeby mu w końcu zaufał. Mimo że ten zaufał mu w podbramkowych sytuacjach pokazanych wcześniej co najmniej dwa razy. Ręce nie mają gdzie opadać.

     Jeśli miałbym na siłę szukać pozytywów, to wskazałbym realizację i aktorów. Miejsca i scenografie wyglądają przekonywająco, nie zdecydowano się na łatwiznę i CGI (albo wyłożono tyle, że tego nie widać). Chris Evans daje z siebie wszystko. Pozostali aktorzy, szczególnie Haley Bennett, też próbują wyciągnąć maksimum z tego, co im dano. Niestety nie mają za bardzo materiału, na którym da się pracować.

     “Operacja Bracia” to kolejny olbrzymi netflixowy zawód po “Potrójnej granicy”. Nie znalazłem informacji o budżecie, ale jeśli udało się zaangażować Evansa i Kingsleya, to musiał być nielichy. Z takimi aktorami i taką kasą, z fascynującą historią opartą o fakty zrobić tak słaby film to jest w pewnym sensie sztuka. Beznadziejne dialogi, tona ekspozycji, brak wewnętrznej logiki wydarzeń, pomieszanie komediowego filmu akcji z tematem ludobójstwa, muzyka raz rodem z sitcomu, innym razem jak z niskobudżetowej produkcji o superbohaterach. Do tego dochodzi nierówne tempo, dziwaczne zderzenie ludobójstwa ze stylistyką komediową i – mimo tak poważnego tematu – brak wyczuwalnej stawki, o którą toczy się gra. Produkcja (chyba) miała ambicję bycia drugą Operacją Argo, ale najbliżej filmu Afflecka będzie dopiero jak Netflix ustawi je obok siebie w menu. Szkoda waszego czasu, zdecydowanie odradzam seans.

Operacja Bracia (The Red Sea Diving Resort)
3/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments