Coco jambo Shyamalana
Niezniszczalny (Unbreakable)
Wszyscy znają Coco Jambo. Wielki hit wakacji 1996 roku. Piosenka wyciągała na parkiet nawet zawodowych informatyków we flaneli. Mało kto kojarzy jakikolwiek inny hit grupy Mr. President, ba, mało kto kojarzy nazwę zespołu. Zaczynam odnosić wrażenie, że M. Night Shyamalan to reżyserski odpowiednik Mr President. Zrobił naprawdę niesamowity film – Szósty zmysł – okrzyknięto go rewelacją i wschodzącą gwiazdą Hollywoodu, a potem było tylko gorzej. Po takich strzałach w stopę jak Osada czy The Happening teraz nadrobiłem kolejny film Shyamalana – Niezniszczalny.
David Dunn (Bruce Willis) – ochroniarz w średnim wieku jest jedynym, który przeżył potężną katastrofę kolejową. Nie tylko przeżył – wyszedł z niej z bez jednego zadrapania. Wygląda na to, że chłop jest niesamowitym szczęściarzem. Kiedy jednak w jego życiu pojawia się Elijah Price (Samuel L. Jackson) – specjalista od komiksów chory na wrodzoną łamliwość kości – wszystko zaczyna wskazywać, że o tym jak potoczyło się życie Davida niekoniecznie decydował tylko i wyłącznie zwykły fart.
Niezniszczalny zaczyna się intrygująco. Bohaterowie opowieści mają swoje problemy, nic tu nie jest doskonałe. Pojawienie się Price’a zmienia ton z dramatu rodzinnego na thriller, a potem… a potem jak w innych filmach Shyamalana, następuje gwałtowny zjazd i wszystko siada na tyłku. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo może ktoś jednak obejrzy. Problem w tym, że reżyser jest mistrzem jednej sztuczki i jeśli widziało się 2-3 jego filmy, każdy kolejny wydaje się być zbudowany w oparciu o ten sam schemat. Sprawia to, że łatwo przewidzieć teoretycznie nieprzewidywalne zwroty fabularne, a bez elementu zaskoczenia – historia wydaje się cienka jak kompot z desek. Po finale Szóstego zmysłu ten w Unbreakable wygląda żałośnie i groteskowo.
To, co czyni Niezniszczalnego filmem dającym się oglądać są kreacje aktorskie. Willis i L. Jackson grają po mistrzowsku, chociaż ten pierwszy znów, jakby grał jeszcze raz to samo co w Szóstym zmyśle. Na drugim planie świetnie wypadła Robin Wright jako żona Dunna. Szkoda, że tak mało czasu poświęcono jej postaci, bo zdecydowanie mogła wnieść do filmu więcej. Na plus zaliczyłbym jeszcze kilka intrygujących ujęć, szczególnie w pierwszej połowie filmu. Ot, zwyczajna scena rozmowy w pociągu pokazana jest w nietuzinkowy sposób.
Każdy kolejny film, który oglądam coraz dobitniej pokazuje, że M. Night Shyamalan swoje Coco Jambo wyśpiewał już na starcie, a potem tylko nieudolnie próbuje zaskoczyć po raz drugi. Niezniszczalnego nie polecam, ale też nie odradzam. Z nudów można obejrzeć, ale to na pewno nie jest film, który zapamiętam na dłużej.