Dżon jak wino
John Wick 3 (John Wick: Chapter 3 - Parabellum)
Wszystko zaczęło się od psa. Śmierć ukochanego czworonoga, podarowanego przez umierającą żonę, zmieniła życie Johna Wicka. Zmusiła do powrotu z emerytury i uruchomiła lawinę ciał, pozostawionych przez tytułowego bohatera – bezlitosnego mordercę na zlecenie. Pseudonim: Baba Jaga. Trzecia odsłona zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu, w którym skończyła druga. John ma mniej niż godzinę na ucieczkę, po upływie tego czasu zostanie obłożony ekskomuniką: za jego głowę zostanie wyznaczona olbrzymia nagroda, a otwarty kontrakt będzie czekał na dowolnego śmiałka w potrzebie finansowej. Sam przeciw wszystkim? Po tym, co widzieliśmy w poprzednich filmach, można zakładać, że szanse obu stron są w miarę równe…
Seria z płatnym zabójcą granym przez Keanu Reevesa mocno weszła na rynek kina akcji zapchany pod sufit setką sequeli “Szybkich i wściekłych”, “Mission: Impossible” czy kolejnych produkcji, w których stary i poczciwy Liam Neeson ma szczególny zestaw umiejętności i nawet, jeśli nie wie, gdzie ktoś jest, to w końcu i tak go znajdzie i zabije. Kiedy jednak wiele serii przeżywa stagnację, czy wręcz z filmu na film jest gorzej, John Wick z każdą kolejną częścią kupuje mnie bardziej. O ile jedynka zaczynała się rewelacyjnie i od połowy zamieniała się w sieczkę, o ile dwójka miała problem z tempem, o tyle trójka moim zdaniem skutecznie pozbywa się tych wad i wnosi trylogię na nowy poziom.
Przede wszystkim świat killerów, mafiozów i klanów w rozdziale trzecim został jeszcze bardziej rozwinięty. Poznajemy nowy rodzaj “urzędników”, nową organizację na usługach najwyższej rady i kilka innych elementów, a jedne bardziej abstrakcyjne od poprzednich. Nadal jednak to bardzo spójna, ciekawa i szalona wizja, i nawet przez chwilę nie przychodzi człowiekowi do głowy, żeby przykładać tu jakąkolwiek logikę z naszej rzeczywistości, bo można by dostać pomieszania zmysłów. Co ważne, mimo, że dowiemy się więcej – nadal mam wrażenie, że na koniec nie wiemy wszystkiego i wciąż pozostaje tu wiele do odkrycia. Może w części czwartej?
Sceny akcji po raz kolejny nakręcono tak, że ręce same składają się do braw. Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że to zasługa innej doskonałej serii… mowa o “The Raid” (polecam raz, polecam dwa) i myślę, że obecność Yayana Ruhiana (grał w obu częściach “The Raid”) na ekranie nie jest przypadkowa. Większość strzelanin zastąpiły pojedynki wręcz tak na gołe pięści i kopniaki, jak i na wszystko, co jest pod ręką. Pomijam takie oczywiste narzędzia jak noże, siekiery czy katany, bo to już widzieliśmy wiele razy. John – jak się okazuje – potrafi walczyć także paskiem do spodni i… książką. Choreografia walk jest cudownie widowiskowa, szalenie dynamiczna, ale jednocześnie nie jesteśmy częstowani ćwierć-sekundowymi (nomen omen) cięciami i trzęsącą się kamerą. Kiedy patrzyłem na te wszystkie doskonale nakręcone pojedynki, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że to jest duchowy spadkobierca indonezyjskich hitów. Na pewno trzeci Wick jest o dwie-trzy klasy lepszy od “Night comes for us“, a przecież to ta ostatnia pozycja miała usatysfakcjonować fanów obu “raidów”. A już sceny walk okraszone muzyką poważną czy sekwencja porównująca balet do krwawej jatki to elementy, które zapamiętam na długo.
Mimo sporej dawki gore jak na tego typu film i śmiertelnej powagi na twarzach aktorów, twórcy raz na jakiś czas mrugają do widza okiem pokazując, że wiedzą jaki typ kina serwują i mają dystans do samych siebie. A propos obsady: oprócz znanych i lubianych twarzy Reevesa, McShane’a czy Fishburne’a pojawiają się nowe, które idealnie wpasowują się w klimat serii. Halle Berry jako wyjątkowa miłośniczka psów (znów te czworonogi!), genialny Mark Dacascos jako miłośnik talentu Wicka i… jego główny przeciwnik, czy doskonała Anjelica Huston w roli szefowej białoruskiej mafii. Każdy, kto pojawia się na ekranie, wnosi coś ciekawego do historii, nawet znany wielbicielom “Gry o Tron” Jerome Flynn, mimo epizodycznej roli, wypadł świetnie. No i uwaga, spoiler! Bronn dostał w końcu swój zamek! Może nie jest to Wysogród, ale liczy się sztuka.
Chad Stahelski rozbił bank i nakręcił trzecią część, która jest lepsza od poprzedniczek. Nie muszę chyba podkreślać, jak rzadko zdarza się taki układ. Nie wiem, czy stąd droga wiedzie już tylko w dół, ale z chęcią się przekonam, bo na ewentualną część czwartą na pewno pójdę do kina. W międzyczasie obejrzę sobie trójkę i to na pewno więcej niż raz. Wam też polecam.