Emocje, których nie chcesz
Spotlight
Spotlight to film, w którym nic się nie dzieje. Przez ponad dwie godziny ludzie ze sobą gadają. Koniec. Nie ma tam praktycznie niczego poza gadaniem. Dziennikarze gadają między sobą, dziennikarze gadają z prawnikami, dziennikarze gadają z przedstawicielami kościoła, dziennikarze gadają z ofiarami przemocy seksualnej. Tyle. Film o gadaniu. A jednocześnie obraz, który wstrząsnął mną emocjonalnie jak żaden inny przez ostatni rok. Obraz, który trzymał mnie na skraju fotela przez bite dwie godziny, a z kina wyszedłem zdruzgotany.
Dziennikarze śledczy z Boston Globe ujawnili w 2002 roku skandal pedofilski w kościele na przemysłową wręcz skalę. Film przybliża tę historię w najlepszy możliwy sposób – nie czyni jej na siłę dynamiczną i atrakcyjną. Po zwiastunie bałem się, że opowieść zostanie podkoloryzowana w typowo hollywoodzki sposób. Trafi się jakiś pościg, gdzieś kogoś postrzelą, może jakieś zbiry napadną żurnalistę itp. Na szczęście reżyser, Tom McCarthy, nie poszedł tą drogą. Spotlight jest do bólu surowy, pozbawiony fajerwerków, wręcz ociera się o fabularyzowany dokument. Temat rzucony przez nowego naczelnego, średnio entuzjastycznie przyjęty przez podwładnych urasta powoli do najważniejszego odkrycia w historii gazety. Widz obserwuje pracę dziennikarzy, którzy sami nie wierzą jak głęboko sięga afera, którą badają. Razem z nimi widz dowiaduje się, że to co pozornie wygląda jak kilka czarnych owiec w stadzie okazało się być świetnie zorganizowanym przemysłem molestowania najmłodszych i ukrywania tego faktu przed światem. Brak wspomnianych wodotrysków i akcji sprawił, że czułem się jakbym razem z nimi uczestniczył w tych wszystkich spotkaniach, wywiadach i kłótniach. Mało tego, czułem się bezsilnym świadkiem, który może tylko patrzeć i słuchać, który nie ma wpływu na los ofiar. Bardzo, bardzo niekomfortowe uczucie.
Duża w tym zasługa rewelacyjnej obsady: Mark Ruffalo, Michael Keaton, Rachel McAdams, Liev Schreiber, John Slattery, Brian d’Arcy James i Stanley Tucci. Nikogo nie wyróżniam, bo nie potrafię. Wszyscy spisali się na medal. Nie patrzyłem na znanych aktorów grających swoje role. Widziałem dziennikarzy z krwi i kości drążących temat, którego woleliby nie znać. Temat, który nie powinien istnieć. Na osobne wyróżnienie zasługuje muzyka – motywy grane na klawiszach zgrabnie podkreślają niektóre momenty wprowadzając dramatyczny i niepokojący klimat.
Kino opiera się na emocjach. Dobry film musi człowiekiem szarpnąć. Tu mała dygresja. Bliska mi osoba podesłała mi kiedyś do przeczytania długi i szczegółowy artykuł o tym jak wyglądała cała sprawa z poznańskim dyrygentem, jego podwładnymi, rodzicami dzieci i całym otoczeniem. Pamiętam to dobrze, mimo upływu czasu, bo po lekturze czułem się okropnie. Byłem przerażony, miałem silne poczucie bezsilności wobec zła o niespotykanej skali i czułem silną empatię wobec ofiar. Po seansie filmu Spotlight miałem to samo tylko w jeszcze większym stopniu. Miałem ochotę coś rozwalić, miałem ochotę zwyczajnie się rozbeczeć, miałem ochotę zwymiotować. Nie wiem ile pryszniców będzie potrzeba, żeby zmyć z siebie to uczucie.
Tom McCarthy zrobił film ważny, wstrząsający i rewelacyjny warsztatowo. Z kandydatów do Oscara widziałem póki co jeszcze tylko Zjawę, Nienawistną ósemkę i Marsjanina, ale szczerze mówiąc samo to porównanie wydaje mi się nie na miejscu. Tamte filmy były ok, ale Spotlight to inna, dużo wyższa liga. Polecam każdemu, choć podkreślam: trzeba uważać, bo sporo zostaje w człowieku po seansie i nie są to fajne rzeczy.