Fucking Chimi Changa!
Deadpool
Zwiastuny były zachęcające, ale zawsze mam wtedy z tyłu głowy pytanie czy nie dali najlepszych momentów w trailerze czy w klipach genialnej akcji promocyjnej. Nic z tego, Deadpool rządzi! Mamy ledwie luty, a nie wyobrażam sobie, żeby powstał w tym roku lepszy film na podstawie komiksu. Pamiętacie Strażników Galaktyki i scenę, w której Starlord tańczy w ruinach jakiejś budowli używając kosmicznego szczura jako mikrofonu? W Deadpoolu w podobny sposób działają początkowe napisy. Pokazują widzowi wprost: tak wyglądać będzie ten film, taki ton mu nadajemy już w pierwszej scenie, taki mamy dystans. A owych napisów nie powstydziliby się ludzie ze Screen Junkies, twórcy Honest Trailerów. W tym momencie wchodzimy w nastrój totalnego absurdu, który skończy się dopiero po wyjściu z kina.
Popaprany, arogancki i wyszczekany eks-komandos – Wade Wilson – poznaje prostytutkę Vanessę. Zakochują się w sobie. Po jakimś czasie on dowiaduje się, że ma zabójczą odmianę nowotworu. Godzi się na tajemniczą terapię zaproponowaną przez podejrzanego typa. Eksperyment kończy się całkowitym wyleczeniem i bonusem – Wilson staje się nieśmiertelny. Problem w tym, ze jednocześnie jego skóra na całym ciele wygląda jak powierzchnia zgniłej pomarańczy. Wade postanawia dorwać winnych tego obrotu spraw i zmusić ich do odwrócenia skutków ubocznych zanim znów stanie przed Vanessą.
Dwie najważniejsze rzeczy: ograniczenie wiekowe i bezpretensjonalność. Doczekaliśmy się kolejnego komiksowego filmu dla widzów dorosłych. Są cycki, gołe tyłki, rozbryzgujące się mózgi i odcinane kończyny. Wszystkie te atrakcje mają uzasadnienie. Nikt tu nie wrzuca golizny ani przemocy na siłę. Twórcy od początku do końca byli świadomi jaki film chcą zrobić. Dowcip pogania tu dowcip, często tytułowy bohater przełamuje tu tzw. czwartą ścianę i zwraca się bezpośrednio do widzów. Pojawia się masa żartów z popkultury ze szczególnym uwzględnieniem branży filmowej (budżety, Liam Neeson, 127 godzin) i filmów na podstawie komiksów (żart “McAvoy czy Stewart?” przyprawił mnie o skurcz przepony). Na tym nie koniec. Wilson drze łacha i z samego siebie w sensie kinowym (poprzednie, dramatycznie słabe wcielenie w Wolverine: Geneza) i z samego siebie w sensie rzeczywistym (czyli z aktora Ryana Reynoldsa, odtwórcy tej roli i tu i w Wolverine: Geneza). A to jedynie czubek góry lodowej.
Co mi się podobało najbardziej? Umiejętne pogodzenie klimatu z prostą, ale wciągającą historią. Mimo żartów, żartów w żartach i żartów w przerwach między żartami jest też kilka momentów, które budzą empatię i angażują emocjonalnie. Uwierzyłem w miłość dwójki wykolejeńców, uwierzyłem w ich dramat. Wilson rzadko, bo rzadko, ale bywa zwyczajnie wkurwiony i nagle żarty się kończą. Na plus zaliczam też kameralność fabuły. Nikt nie ratuje tu świata, nie odpiera inwazji z kosmosu, nie zdobywa artefaktu w kształcie broszki nieskończoności. Chodzi tylko o miłość i starą, dobrą zemstę. Gdyby rozłożyć film na czynniki pierwsze – wszystko jest tu zrealizowane prostymi środkami, ale tak sprytnie, że idealnie składa się w imponującą całość.
Powiedzieć, ze Ryan Reynolds zrehabilitował się za Wolverine: Geneza (który słabym filmem był) to jak nic nie powiedzieć. Facet jest stworzony do grania tej roli. Coś jak Downey Jr. jako Iron Man czy McKellen jako Gandalf. Zresztą, on nie gra Deadpoola, on jest Deadpoolem. Pozostali aktorzy dają radę. Prześliczna Morena Baccarin wygląda obłędnie i gra nietuzinkową dziewuchę. Ed Skrein jest przekonywającym antagonistą chociaż szału nie ma, jak to u Marvela. Na minus zaliczam Ginę Carano jako “strongwoman”, pomagierkę głównego złego. Nie mówi wiele i strzela kilka min, ale robi to tak, że producenci Klanu już wysyłają faksy z zapytaniem o dostępność w najbliższym czasie.
Deadpoola obejrzę jeszcze wiele razy. Nie tylko dlatego, że tak cholernie mi się podobał. Jest jedna scena w barze dla typów spod ciemnej gwiazdy, najemników i innego tałatajstwa prowadzonym przez przyjaciela Wilsona. Na tablicy są nazwiska mniej lub bardziej znanych ludzi, a także bywalców baru i zakłady na to, który pierwszy wyciągnie kopyta. Oczywiście jest tam sam Wilson, ale zauważyłem też Charliego Sheena… Jestem pewien, że takich smaczków jest dużo, dużo więcej. Nie mogę się doczekać, żeby odkryć je wszystkie. A tymczasem wszystkim polecam wizytę w kinie. Miła odmiana po tych wszystkich nadętych filmach komiksowych przeznaczonych dla 10-latków. Deadpool rozsiadł się na tronie i nie wiem czy którakolwiek z zaplanowanych na ten rok komiksowych adaptacji będzie w stanie go strącić. Hail to the king!
P.S. Autor chuja się zna na filmach, dlatego skróciłem jego męki. Jedyna słuszna ocena to 11/10 i znaczek jakości Deadpoola, pozdro! Wasz na zawsze, Wade Wilson.