Gdzie jest magia?
Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda (Fantastic Beasts: The Crimes of Grindelwald)
“Fantastyczne zwierzęta” to dziwna seria. Seria? Nie jestem pewien. Póki co powstały dwie części i mamy mglistą datę premiery trzeciej: listopad 2021. Z uwagi na koronawirusa (ale nie tylko) nie stawiałbym swoich pieniędzy, że właśnie wtedy dane nam będzie obejrzeć kolejne przygody Newta Skamandera. Tak samo jak nie zakładałbym się, że części 4 i 5, planowane oryginalnie na 2023 i 2025 rok, w ogóle powstaną.
“Fantastyczne zwierzęta” bowiem nie mają w sobie specjalnie dużo magii. Ewidentnie spotyka się tu żądza pieniądza z fanowskim delirium. Z jednej strony przecież żal nie wyciągnąć ręki po miliardy dolarów, które fani Harry’ego Pottera są w stanie wydać na cokolwiek z ich ukochanego świata. Z drugiej: mam wrażenie, że pomysłów na nowe przygody trochę brak, więc mamy miks nostalgii z bałaganem narracyjnym i kompletnie nieinteresującymi bohaterami.
Przechodząc jednak do meritum: “Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda” to druga odsłona przygód Skamandera i spółki (Jacob, Tina, Quieenie)… ale czy na pewno? No właśnie! Jak opisać fabułę w kilku zdaniach bez spoilerów? Obawiam się, że będzie ciężko. Mamy tu bowiem wszystko, czego dusza zapragnie (pod warunkiem, że to niespokojna dusza, targana wątpliwościami, kochająca chaos, niecierpiąca konkretów).
Newt, Jacob, Tina, Queenie, Nagini, Credence, Dumbledore, Tezeusz, Leta Lastrange, Grindenwald, Arnold Guzman – nowi bohaterowie na ekranie pojawiają się co rusz i bardzo ciężko nadążyć za opowieścią. Nie dlatego, że mamy do czynienia ze skomplikowaną intrygą, w której każdy detal się liczy. Zamiast jednej linii fabularnej z wątkami pobocznymi do filmu nawrzucano masę… wątków pobocznych i ciężko ocenić, który jest główny. Ten Grindenwalda? Wolne żarty. Tytułowy bohater pojawia się na początku, a potem w finale. W międzyczasie ma dwa-trzy krótkie dialogi i to tyle. Newt robi swoje: chaotycznie biega od miejsca A do B i próbuje zrozumieć co się dzieje. Jest wątek zagubionej Queenie. Creedence nadal szuka swojej tożsamości, Leta Lastrange odkupienia, a Tezeusz ściga Grindenwalda, ale bez specjalnego zapału. Mało? Jest jeszcze inny bohater szukający zemsty za dawne zbrodnie wobec rodziny, są retrospekcje z czasów, gdy Newt był uczniem Hogwartu i nieszczęsna Nagini, którą wrzucono tu jako kolejna referencja dla fanów. Nie dano jej żadnej istotnej roli.
Scenariusz to chaotyczny zlepek scen poprzetykany wrzucanymi na siłę sekwencjami, w których w końcu pojawiają się jakieś fantastyczne zwierzęta. Dialogi to mieszanka nolanowskich, górnolotnych frazesów pomieszanych z nieznośną ekspozycją, bo przecież widz musi mieć wyjaśnione motywacje bohaterów. Niestety, mimo to nie dostajemy odpowiedzi na kilka istotnych pytań. Na przykład dlaczego dla pewnej postaci cały misterny plan zależy wyłącznie od uśmiercenia pewnej osoby. To akurat trzeba przyjąć na wiarę i najwyraźniej nie potrzebujemy wyjaśnień.
Mam nieodparte skojarzenia z nieszczęsną “Mumią” z 2017 roku. Tak jakby J.K. Rowling (scenariusz) i David Yates (reżyseria) skupili się w 100% na budowaniu nowego-starego świata i na zawiązywaniu kilku, a może nawet kilkunastu wątków, które będą rozwijane i zamykane w kolejnych odsłonach. Zapomnieli tylko, że magia kolejnych części z Harrym, Hermioną i Ronem polegała na opowiedzeniu za każdym razem zwartej historii. Pojawiały się sceny, elementy, pojawiali się bohaterowie, którzy wracali i spinali całość w jedną wielką sagę. Wyjątkiem były “Insygnia śmierci, część 1”, ale między innymi z tego powodu uważam je za jedną z mniej udanych produkcji cyklu.
Napisałbym więcej, ale nie ma o czym. Ciężko docenić aktorstwo, jeśli obsadą bez przerwy żonglujemy, zmieniając co parę minut wątek. Poza tym niespecjalnie jest tu co grać. Jude Law jako młody Dumbledore wypadł obiecująco, ale nic ponad to. Johnny Depp robi to co zwykle: dziwne miny i groźne spojrzenia. Nawet mój ulubiony w poprzedniej odsłonie Dan Fogler (jako Jacob Kowalski) został zepchnięty na trzeci plan… tak jak w zasadzie każdy? Tu po prostu pierwszego planu nie ma.
“Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda” można pochwalić miejscami za widowiskowość i dość spójną, mroczną paletę kolorów. Fani świata Harry’ego Pottera znajdą mnóstwo odniesień i smaczków, ale to wszystko. Film wydaje się być naprędce stworzoną zapchajdziurą przed wydarzeniami z następnych części. Chaotyczna narracja nie pomaga, a David Yates do spółki z J.K. Rowling zamiast opowiedzieć spójną historię, zlepili kilkanaście wątków w potterowego potwora Frankensteina. Tak jak pisałem na wstępie: nie postawiłbym pieniędzy na to, że kolejne odsłony powstaną zgodnie z planem. Jeśli się mylę, sequel do “Zbrodni Grindelwalda” musi na nowo rozkochać w sobie potteromaniaczki i potteromaniaków. Inaczej będzie prawdopodobnie ostatnim filmem z serii.