Kapitan Anarchia
Captain Fantastic
Nie mam zielonego pojęcia do czego nawiązuje tytuł filmu (jak ktoś wie, chętnie dam się oświecić). Na pewno nie jest to (jak można by mylnie założyć) kolejny blockbuster z superbohaterami władającymi mocą. O nie, to jest coś z zupełnie innej beczki. Naprawdę solidnej i ciekawej beczki.
Ben (Viggo Mortensen) wychowuje szóstkę dzieci. W samym środku leśnej głuszy. Cały dzień kręci się wokół hartowania ciała, zdobywania umiejętności survivalowych i polowania na potencjalne jedzenie. Wieczorem zaś czas na literaturę, filozofię, języki obce i… fizykę kwantową. Kiedy przychodzi wiadomość o śmierci chorej matki cała drużyna wyrusza na pogrzeb. Ich wyprawa to tak naprawdę brutalne zderzenie z kapitalistyczną, konsumpcyjna rzeczywistością, przed którą próbował uchronić ich ojciec.
Cpt. Fantastic to kontestacja wszystkiego co znamy i widzimy na co dzień. Śmieciowe jedzenie, cola, gry komputerowe, nieefektywny system edukacji, bezgraniczny konsumpcjonizm, hipokryzja i zakłamanie. Podwójne standardy, udawanie i kłamstwo na każdym kroku. Reżyser – Matt Ross – mówiąc kolokwialnie nie pierdzieli się w tańcu, dając do zrozumienia widzom: zbudowaliśmy okropny, okrutny świat, który w dodatku zaraża sobą nieskażone wcześniej jednostki. Bo dzieci Bena z jednej strony są w szoku, z drugiej same chętnie sięgnęłyby po hot doga czy brązowy, lepki, gazowany napój w czerwonej puszce.
Ross ma jednak niesamowite wyczucie, bo owa krytyka zrealizowana jest bardzo… ładnie. I ciepło. Podróż na pogrzeb mamy bardzo przypomina mi film Mała Miss i to jest najlepszy możliwy komplement. Duża w tym zasługa Viggo Mortensena w tytułowej roli. Jest ojcem surowym, ale sprawiedliwym i konsekwentnym. Sam czasami czuje się zagubiony i samotny, zawsze kiedy jego reguły wydają się nie działać tak, jak tego oczekiwał. Czy jednak jest to kreacja godna Oscara (dostał nominację w tym roku)? Rzecz dyskusyjna. Dzieciaki dobrano rewelacyjnie, czuć chemię i nie ma się ani przez chwilę wrażenia, że to nie jest prawdziwa rodzina, a jedynie aktorzy udający pokrewieństwo.
Film kończy się ciekawie, słodko-gorzką konkluzją. Rodzina jest najważniejsza, można mieć wysokie standardy, ale od dzisiejszego świata uciec całkowicie po prostu się nie da. I może jednak nie warto? Każdy może sobie na to pytanie odpowiedzieć sam, bo film dostarcza materiału do dyskusji i do refleksji nad samym sobą, nad kondycją naszej rzeczywistości, nad rodzicielstwem. A jeśli film pobudza do rozmowy, do przemyślenia pewnych spraw – to zawsze nietuzinkowa zaleta. Zdecydowanie polecam.