Łobuziara na sterydach
Jessica Jones, Sezon 1
Po niezłym, ale nie rewelacyjnym pierwszym sezonie Daredevila wziąłem się za Jessicę Jones. Nie miałem wielkich oczekiwań, bo nie znałem komiksu. Moja strata. Nie wiem czy oryginał jest równie dobry (lepszy?), ale pierwszy sezon Jessica Jones to kawał dobrego serialu.
Dla tych, co są tabula rasa: tytułowa bohaterka to prywatny detektyw w jednoosobowej agencji. Dziewczyna, która oprócz tego, że ma moc (jest niesamowicie silna) jest w najlepszym wypadku łobuziarą. Bezczelna, cyniczna, pijąca morze alkoholu, jest w zasadzie bardziej antybohaterką. Jeśli ktoś widział serial “Dead like me” (polecam!) to niech sobie wyobrazi Georgię Lass do potęgi n-tej, plus super moc, plus alkoholizm i traumatyczne przeżycia. W pierwszym sezonie przyjdzie jej zmierzyć się ze swoim nemezis – facetem o ksywie Kilgrave, który jest w stanie kontrolować ludzi w 100% za pomocą siły woli. Jess ma z nim rachunki do wyrównania, a i on jest żywo zainteresowany konfrontacją.
Oglądałem ten serial zaraz po Daredevilu więc trudno mi uniknąć porównań. Przede wszystkim Jessica Jones jest na serio od początku do końca. Nie miałem wrażenia, że moce są tu dołożone na siłę i fikołki karate a’la Power Rangers nie wybijały mnie co chwilę z klimatu. Wręcz przeciwnie, nawet gdyby zabrać tak głównej bohaterce jak i jej adwersarzowi nadprzyrodzone zdolności, nadal byłaby to bardzo przyzwoita, trzymająca w napięciu produkcja kryminalna. Psychopata i seryjny morderca kontra młoda, zadziorna pani detektyw.
Największą zaletą serialu jest obsada. Od Kirsten Rytter w roli łobuziary z mocą, przez Mike’a Coltera w roli Luke’a Cage’a, po Carrie Ann Moss grającej bezwzględną prawniczkę. Drugi plan prezentuje się równie dobrze. Sąsiedzi Jones, jej przyjaciółka czy dziewczyna, której życie Jessica próbuje uratować – to wszystko świetnie zagrane postaci, sprytnie wkomponowane w historię. Kilgrave’a nieprzypadkowo zostawiam (prawie) na sam koniec. Mam tu problem, bo z jednej strony to postać złożona, dobrze napisana z jasną motywacją i kompletnym (nieprzypadkowym) brakiem zasad moralnych. David Tennant stara się bardzo i doceniam go, ale nie jest w stanie przeskoczyć swojego fizis. A ten znam głównie z Dr Who i Harrego Pottera (Barty Crouch Jr.) i trochę mi jednak przeszkadzał jako kojarzący się trochę cudacznie, a na pewno niepoważnie. Nie udało mu się całkowicie pozbyć piętna z innych produkcji. Jedyna osoba odstająca poziomem od towarzystwa to Wil Traval jako policjant Will Simpson, który zostaje uwikłany przypadkowo w cała kabałę. Facet raz jest drętwy i gra minimalistycznie, a raz tak mocno akcentuje i wyolbrzymia emocje, że wypada groteskowo. Jak aktor z W11 czy innej Ukrytej prawdy.
Bardzo podoba mi się klimat i ogólny ton filmu. Zdarzają się zabawne momenty, ale ani na chwile nie tracimy poczucia, że to poważna historia z poważnymi dylematami moralnymi. Oglądamy mocne sceny z udziałem ofiar Kilgrave’a, brutalne, a nawet niemoralne zachowania Jessici Jones. Momentami do takiego stopnia, że w zasadzie przestajemy nasza antybohaterkę lubić, a nawet jej kibicować. Na obrzeżach tej historii jest jeszcze niezły motyw z lesbijskim trójkątem miłosnym, który w odróżnieniu od wielu współczesnych produkcji wcale nie wydaje się wciśnięty na siłę, byle było nowocześnie.
Jest dobrze, ale nie doskonale. Zdarzają się akcje w stylu deus ex machina jak przy pierwszym porwaniu Kilgrave’a. Słyszymy, że rzeczony złoczyńca podczas własnej operacji nerek patrzył lekarzowi operującemu… w oczy. Interesujące. Albo jest tak giętki, albo ma nerki na brzuchu. Kilka takich nieścisłości jeszcze by się znalazło, ale nie chcę się czepiać na siłę, bo to już tylko szukanie dziury w całym.
Drobne potknięcia czy jedna słaba kreacja aktorska w niczym nie umniejszają Jessice Jones. Ani przez chwilę się nie nudziłem. Wręcz przeciwnie, od początku, aż do satysfakcjonującego finału serial trzymał mnie w napięciu i często syndrom “jeszcze jednego odcinka” powodował późniejsze skrajne niewyspanie. Zdecydowanie polecam! Nie mogę się doczekać drugiego sezonu.