Maksymalny ból gracza w kinie
Max Payne
Nie udało się. Szkoda. W grze było wszystko co trzeba. Dobre teksty, świetny klimat, Nowy York i zima stulecia. Zamiast zrobić film na tak solidnej podstawie ktoś wolał napisać scenariusz jedynie na motywach. Przez to historia nie trzyma się za bardzo kupy, jest beznadziejnie udziwniona i nuży. Dosłownie. Film na podstawie gry akcji nudzi. Grzech śmiertelny w tej dziedzinie.
Zły dobór aktorów. Whalberg się stara ale Maxa zagrać powinien ktoś w typie Mela Gibsona z Payback albo Clive’a Owena z tym swoim niskim głosem. To samo Mona Sax. W grze była kobietą twardą, z seksapilem Monici Belluci, desert eaglem czy snajperką w dłoniach, a nie wrażliwą nastolatką z MP5K w drobnych rączkach. Z całym szacunkiem do Mili Kunis, to nie ten typ. Czarny i raperski Jim Bravura też mnie rozbroił. Nie wiem jak wiele i czego trzeba, żeby świetny i klimatyczny scenariusz gry stał się taki sam w filmie, ale tu wyraźnie tego brakło. Na plus na pewno próby stylizowania wielu scen na komiks a’la SinCity. Ładnie to było zrealizowane. Poza tym sporo smaczków i odniesień bezpośrednio do gry. To jednak zdecydowanie za mało, żeby z kultowej gry zrobić więcej niż tylko poprawne filmidło. Max porażką rozmiarów Hitmana nie jest, ale to nadal zbyt duży dystans do akceptowalnego poziomu.