Operacja się udała, pacjent zmarł
Boyhood
Przed obejrzeniem przeczytałem kilka recenzji. Same przychylne, określające Boyhood mianem arcydzieła. Co bardzo istotne – wszędzie w pierwszej kolejności wymienia się swoisty eksperyment reżysera. Otóż film nakręcono w bardzo krótkim czasie (jedynie 39 dni zdjęciowych) ale na przestrzeni aż jedenastu lat. Imponujący zamysł i pod tym kątem przedsięwzięcie zdecydowanie się udało. Zamiast co chwilę nowego aktora w innym wieku, widzimy jak młody Mason rośnie, zmienia się i dojrzewa. Tak samo jego siostra czy rodzice. Niesamowite jest to, że nic się nie posypało po drodze. Nikt nie zrezygnował, nikt nie umarł, nikt nie wykręcił jakiegoś numeru. Oczywiście dałoby się niemal wszystko naprawić zmianą w scenariuszu, ale nie o to chodzi. Boyhood to tytuł spójny, mający swój charakter. Jedyny minus to wg mnie młodzi aktorzy. Odtwórca głównej roli (Ellar Coltrane) i jego ekranowa siostra (Lorelei Linklater) z wiekiem są coraz bardziej irytujący. Ich gra wraz z upływem czasu bardziej przypomina Trudne sprawy. Szczególnie córka reżysera (sic!) przypomina talentem wczesną Trojanowską z Klanu. Kontrast jest tym silniejszy, im więcej w tle rodziców. Genialną robotę robią tu Patricia Arquette i Ethan Hawk. Oscarowe kreacje. To jednak ryzyko, które trzeba było podjąć. Ciężko wziąć dziecko do filmu i zakładać, że za -naście lat talent się rozwinie.
Fabuły tu nie ma. Skaczemy po prostu po linii czasu i podglądamy Masona i jego rodzinę. Z boku, trochę jak Wielki Brat. Raz reżyser pokazuje nam ważne i przełomowe wydarzenia, a raz totalnie zwyczajne sceny z życia codziennego. Sprawdza to się dość średnio. Pamiętam, że Staszek Mąderek na każdej prelekcji mówił, że film powinien mieć ‘coś’. Nasza rutyna, nasza codzienność jeśli jest interesująca to głównie dla nas samych. Odczułem to oglądając Boyhood. Dlatego im dalej w las tym bardziej czułem się tym podglądaniem znużony. To znów chyba problem postaci. Kiedy rodzina jest pokazana szerzej – jest ciekawie. Im bardziej Mason wychodzi na pierwszy plan, tym jest nudniej. Ostatnia godzina to już w sporej mierze męczarnia z irytującym już wtedy, głównym bohaterem. Poza tym momentami miałem wrażenie, że Linklater staje po stronie chłopca. Choćby scena przed domem, z kolejnym ojczymem. Dzieciak ma wszystko w nosie, nikogo i niczego nie słucha, ale z tej sceny wyraźnie biło: “ojczym się czepia i jeszcze piwo pije”. Tania zagrywka.
W historii Masona nie ma nic, co uzasadniałoby (moim zdaniem) te wszystkie peany i przyznawanie Oscara już dziś. Tzn. może i dostanie, ale to akurat nie jest specjalnie miarodajne. W każdym razie tak jak pisałem – eksperyment w kinematografii naprawdę ambitny i imponujący, ale jego efekt w postaci filmu jest taki sobie. Operacja się udała, pacjent zmarł. Ten sam scenariusz bez sztuczki z czasem i nikt nie dałby Boyhood więcej niż 6-7/10. To trochę jak z aktorami zamęczającymi się dla roli. Mam wrażenie, że częściej ocenia się wysiłek włożony w przygotowania (ale się spasł, ale się odchudziła, ależ trenowała balet przez rok) niż efekt końcowy – faktyczną grę aktorską w samym filmie.
W sumie – to tyle. Zwyczajny film obyczajowy, piekielnie długi (2 h 43 m), ale momentami bardzo ciepły, nastrojowy i naprawdę potrafi wzruszyć drobnostkami. Fantastycznie dobrano muzykę, kilka ujęć zrobiło na mnie spore wrażenie. Jedno wręcz przeciwnie*, ale to detal. Ethan Hawk i Patricia Arquette zagrali rewelacyjnie i choćby dla nich warto zobaczyć Boyhood. Warto jednak strzelić sobie mocną kawę, żeby nie przysnąć po mniej więcej dwóch godzinach.
* – Totalny szczegół, ale mnie zdziwił. Przy tak wyraźnej dbałości o detale scena wideo-rozmowy z ojcem jest tragicznie zmontowana. Mam wrażenie, że ujęcie z telefonem w ręce, na tle nogi Masona to stopklatka (albo puszczone w tempie 5 FPS), a normalną prędkość odtwarzania ma tylko to co na ekranie smartfona.