Ostatnia jazda Paula Walkera
Szybcy i wściekli 7 (Furious Seven)
Jaka ta seria jest – każdy widzi. Kolejna, siódma już (!) część przygód szybkich i nerwowych jest dokładnie taka jak można się spodziewać.
Scenariusz zabiera nas, jak gry komputerowe typu Uncharted czy Tomb raider, w kilka egzotycznych miejsc na świecie. W każdym z tych miejsc trzeba wykonać misję, a potem następną w nowym miejscu. Historia sprowadza się do tego, że brat terrorysty, Deckard Shaw, pokonanego w poprzednich filmach chce się zemścić. Nasi bohaterowie chcą go dopaść. Nie jest łatwo, facet znika jak duch. Żeby faceta namierzyć potrzebny będzie mini-skynet i hakerka, która potrafi go użyć. Znajduje dowolną osobę na całym świecie w parę minut. Niestety babeczka została porwana więc trzeba ją odbić. W tej akcji (i kolejnych) przeszkadzać będzie ów brat terrorysty. Pojawia się więc co chwilę. Tak, ten sam koleś, którego nie da się namierzyć i potrzeba do tego skynetu w pendrive’ie.
Podchodzenie do fabuły z jakąkolwiek logiką może spowodować przegrzanie mózgu, ewentualnie krwawe wysięki z uszu. Żeby czasem nie próbować – twórcy przygotowali zestaw widowiskowych scen, mających odwrócić uwagę od idiotycznej historii. Mamy więc pościgi, strzelaniny, strzelaniny podczas pościgów, drony, helikoptery, wyrzutnie rakiet i Polski Bus wyposażony w sześć czy osiem mini-gunów. Nie będę pisał, że to wszystko jest jazdą po bandzie, bo seria F&F wypadła poza trasę już koło czwartej odsłony. Mimo tego ogląda się znośnie. Można w trakcie filmu odebrać telefon, wciągnąć jakieś szamanie albo wyjść do WC bez strachu, że coś ważnego nas ominie.
Samochody – esencja Szybkich i wściekłych – znów wracają do centrum uwagi. Podziwiamy amerykańskie klasyki, mocno stuningowane japończyki i super-samochody za bazylion dolarów. Prócz aut możemy napatrzeć się na piękne kobiety i ich pośladki/dekolty, a także dowiedzieć się, że z energetyków najlepszy jest Monster, a z piw Corona. Usłyszymy też słowo “rodzina” odmienione przez wszystkie przypadki. Wiem, że to część obowiązkowa dla mądrości wygłaszanych przez Toretto, ale tutaj już popadli w śmieszność.
A propos śmieszności. Dominic jest tak bardzo samcem alfa, że zamiast resuscytacji potrzebuje tylko kilku słów swojej ukochanej, a ślub bierze w białej podkoszulce “żonobijce“. Dobrze, że na tym się skończyło, bo więcej testosteronu mogłoby rozsadzić ekran od środka. Poza tym, że film jest jaki jest – jest za długi. Ponad dwie godziny intensywnego kina akcji, które ma nielogiczną i durną fabułę to o jakieś 40 minut za dużo.
Na koniec dostajemy hołd dla Paula Walkera. Miłe i cenne pożegnanie. Był na pewno jedną z głównych twarzy Szybkich i wściekłych. Szkoda, że więcej nie będzie nam dane oglądać go na ekranie. Dzięki Paul za wszystkie dobre (i za te gorsze też) filmy, za emocje i przyjemność z oglądania. Szerokości na nowych trasach!