Po prostu nie!
Londyn w ogniu (London Has Fallen)
No nie. Nie. NIE. Po prostu nie. Nie będę się za długo rozwodził, bo nawet nie ma nad czym. Pierwsza część – Olympus has fallen – była niezła i nawiązywała do takich klasyków jak Szklana pułapka czy inny Liberator. Dwójka to poziom niskobudżetowych ochłapów wydawanych od razu na VHS, a później DVD. Nie znalazłem tu nawet pół zalety. Niezamierzony dramat pełną gębą.
Po wydarzeniach z jedynki wszyscy są razem i się kochają. Mike Benning znów jest blisko prezydenta, chroni go i jest mu przyjacielem. Nagle umiera ważna osobistość i przywódcy całego świata (nie czekając na wyniki autopsji, bo po co?) zjeżdżają do Londynu, żeby oddać hołd zmarłemu. Tu już czeka na nich morze terrorystów zabezpieczających imprezę (tak, to nie żart). Służby, które normalnie robią takie rzeczy zaginęły najwyraźniej w otchłani dennego scenariusza.
W moich oczach nieźle wypada tylko Gerard Butler. Z wiecznym szczękościskiem i wykrzywionym uśmiechem posyła kolejnych wrogów do piachu szlachtując, strzelając i miażdżąc tchawice. Raz na czas rzuci sucharem albo “fakiem” i jest jak żywcem wyjęty z kina lat 90tych. Cała reszta nie ma tu specjalnie nic do roboty poza siedzeniem przy stole, klepaniem w klawiaturę lub ginięciem w efektowny sposób. O tym ile jest tu amerykańskiego, nadętego patosu nawet nie wspominam. Momentami może się zrobić widzowi niedobrze. Główny wniosek jest taki: zabić można wszystkich przywódców świata, ale dopiero zabicie amerykańskiego prezydenta sprawi, że przegramy wojnę z terroryzmem.
Strona techniczna filmu to koszmar. Niski budżet wyłazi z każdej sceny gdzie pojawiają się defekty specjalne. Tak, defekty, bo niektóre wybuchy były robione chyba przez studentów w ramach praktyk na nowym oprogramowaniu. Poziom dna i wodorostów. Podobnie jest z montażem. Po scenie gdzie auto traci drzwi mamy ujęcie z tym samym samochodem w stanie nienaruszonym. Takich baboli jest cała masa.
Scenariusz jest głupi. Nie głupkowaty jak to w kinie akcji klasy B, tylko tak głupi, że Ant-man to przy tym niemal paradokument. Techniczna strona filmu to niskobudżetowa porażka. Aktorzy z nazwiskami i warsztatem (Eckhart, Freeman, Haley) kompletnie niewykorzystani. Ten film, napisany i nakręcony byle jak, to wielka śmierdząca kupa. Nie polecam nikomu. Dam mu dwa oczka, a nie jedno, bo ma całe dwie zalety: po pierwsze nie jest długi (chociaż i tak się męczyłem); po drugie nie jest odcinaniem kuponów – nie niszczy dobrego imienia jakiejś uznanej marki jak np. Die Hard 5. Bo jeśli ktoś widział nieszczęsną, piątą odsłonę Szklanej pułapki – London has fallen to jest właśnie ten poziom dziadostwa. Nie tykać.