Psychopata z kamerą
Wolny strzelec (Nightcrawler)
Kiedy Ola i Tomek polecali ten film, wiedziałem, że muszę go obejrzeć. Tak się jakoś złożyło, że nie miałem za bardzo kiedy. Teraz, w ostatnich tygodniach wyświetlania, w końcu się udało. Czy było warto? Warto jak cholera!
Lou Bloom to drobny ciułacz, złodziej kradnący metale na złom, szukający pracy gdziekolwiek. Czasem coś zakosi, czasem kogoś pobije i ukradnie zegarek. Nie stanowi zagrożenia dla społeczeństwa, ale na najlepszego kumpla raczej się nie nadaje.
Lou to maniak internetu, spędzający cały dzień przed monitorem, łykający wszystkie możliwe przepisy na sukces serwowane przez naciągaczy i teoretyków. Z pamięci cytuje korporacyjne bzdety o samodoskonaleniu, wytężonej pracy, negocjacjach i sposobach na wielkie pieniądze.
Lou to w końcu metodyczny psychopata, który zrobi wszystko, żeby zrealizować swój biznesplan. Kiedy przypadkiem spotyka ekipę sępów z kamerą postanawia zostać jednym z nich. Jeździć po całym mieście, szukać wypadków i przestępstw, a potem filmować co się da. Tak blisko jak się da. W odróżnieniu od “kolegów” z branży, nasz “bohater” nie ma żadnych hamulców. Filmowanie reanimacji z bliska? Przestawianie ciała po wypadku dla lepszego ujęcia? Włam na miejsce zbrodni, bo zdążył przed policją? Żaden problem. Bloom zrobi wszystko, żeby sięgnąć po to, co uważa za pomocne w drodze na szczyt.
Nie chcę pisać więcej o fabule, żeby nie zdradzić za wiele. Najważniejsze, żebym pochwalił Jake’a Gyllenhaala. Raz, drugi i trzeci. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Facet narysował postać, która mnie osobiście przeraziła bardziej niż Joker z Dark Knighta, ba! Bardziej niż Jack z Lśnienia. Gość nawet jak się wkurzy, świetnie udaje opanowanego. Tylko nerwowe tiki zdradzają, że coś nie gra. Zawsze ma przygotowane kilka zdań, żeby poprzeć własną argumentację. Nie ma żadnych barier moralnych, etycznych. Nic go nie krępuje dlatego szybko staje się najlepszy w branży. Jednocześnie niemal w każdym momencie miałem wrażenie, że może kogoś zabić, pogryźć albo okaleczyć. Ot tak, bo to przemyślał i zaplanował. Najważniejsze – nie jest to postać, którą można polubić. Nie kibicowałem mu kiedy piął się coraz wyżej, oglądałem raczej przez perwersyjną ciekawość – jak daleko może się posunąć? Wniosek jest jasny: jak bardzo bym nie chwalił Jake’a – to nadal będzie za mało. Ten film to “one man show” i zdziwi mnie brak nominacji do Oscara.
Kreacja Gyllenhaala to nie jedyny atut. Świetny montaż, rewelacyjne ujęcia, genialnie pokazane Los Angeles nocą. Miałem wrażenie, że klimat momentami przypominał ten z Drive’a, a całość podkreśla naprawdę dobra muzyka. Warto też wspomnieć, że scena pościgu policji (i, rzecz jasna, Lou) za podejrzanym, to najlepsza scena akcji z udziałem samochodów od bardzo, bardzo dawna. Jak na film, o którym wiedziałem niewiele – wielka niespodzianka i wielki plus. Chyba najlepsza produkcja, jaką widziałem w tym roku. Polecam!