Roseanne Bond
Agentka (Spy)
To nie będzie długa recenzja, bo Agentka mogłaby robić za wzorzec średniej komedii. Film nie jest ani fatalny, ani świetny. Nie jest nawet godny zapamiętania. Ot, można się trochę pośmiać, raz zniesmaczyć i… to by było na tyle.
Susan Cooper jest analitykiem CIA i pracuje jako wsparcie dla agentów w terenie. Widzi i słyszy to samo co jej podopieczny – Bradley Fine (Jude Law), w miarę możliwości pomagając mu w wypełnianiu misji. Jedno z zadań kończy się katastrofą, Fine ginie, a pozostali agenci zostają zdemaskowani. Któż więc nada się lepiej do kolejnego przydziału jeśli nie Susan? Razem ze swoją przyjaciółką Nancy i wszędobylskim macho Rickiem Fordem (przezabawny Statham) muszą zmierzyć się z międzynarodowymi przestępcami próbującymi sprzedać terrorystom taktyczną głowicą nuklearną.
Melissa McCarthy wypada dobrze w roli Susan. Jest sprytna, zabawna i świetnie radzi sobie z przeciwnościami losu. Jason Statham pozamiatał, jego postać ocieka testosteronem i przesadą w każdej scenie, całkiem niezła satyra na wszystkich typów a’la najsłynniejszy agent na usługach jej królewskiej mości. Reszta obsady poprawnie, ale bez błysku.
Problemem jest scenariusz. Zdarzają się sceny niezbyt zabawne mimo wyraźnych intencji autorów. Do tego słabo zaplanowano wykorzystanie postaci Susan. Melissa McCarthy to pulchniutka, korpulentna dziewucha i spodziewałem się, że w kontraście do napakowanych twardzieli będzie wykazywać się sprytem i inteligencją. Tak właściwie jest w wielu scenach, ale w kilku innych Susan robi salta, wali “z karata” i popisuje się sprawnością fizyczną, której nie może mieć. Wygląda to słabo i widać, że robi to dubler/dublerka.
Agentka to nie jest komedia, którą zapamiętam na dłużej. Dobra na leniwe, niedzielne popołudnie, ale jeśli ktoś nie widział Kingsman albo The man from U.N.C.L.E. to polecam obydwa. Produkcja z McCarthy nadaje się jako trzecia w kolejności do obejrzenia. Wyraźnie słabsza niż wymienione filmy.