Rzut żabim okiem: Torment: Tides of Numenera
Torment: Tides of Numenera
Nie będę ukrywał, nie mam takiego zapału do pisania o grach jak do pisania o filmach. Nadal jednak gram sporo i często mam ochotę skrobnąć słowo, albo dwa o danym tytule. Żeby było szybko, zwięźle i na temat, powstał cykl “Rzut żabim okiem”. Krótkie, wypunktowane myśli nieuczesane na temat danej produkcji (w formie plusów i minusów), wnioski i ocena ogólna. Żeby nie przedłużać:
+ trochę klimatu rodem z legendarnego Tormenta
– trochę to trochę mało
– gra reklamowana polskim dubbingiem (Frączewski, Szwed) – wszystkiego nagrali w sumie dwadzieścia zdań…
– reszta to lity, nudny tekst w ilości, którą pamiętają już tylko fajni tekstówek
+ Wykwit genialną lokacją jest i basta
– sporo błędów, niedoróbek i baboli (m.in. takich kwiatków jak na obrazku poniżej)
+ pięknie rysowane tła
– paskudna reszta (postacie, animacje)
+ główny wątek bardzo ciekawy
– kończy się nagle i trochę bez sensu, jakby zabrakło czasu i/lub pieniędzy na odpowiednie poprowadzenie historii do końca
Wniosek końcowy: raczej się zawiodłem. Nie oczekiwałem powtórki z Planescape’a, ale jak ktoś robi kampanię reklamową opartą o tak znana markę – sam sobie wiesza poprzeczkę bardzo wysoko. Tides of Numenera nawet do niej nie doskakuje. Polecam sprawdzić, ale tylko hardkorowym fanom wielkiej poprzedniczki i tylko w promocyjnej cenie.