Sztos
Baby Driver
Sztos – Definicja oryginalna: coś fajnego, niesamowitego, fantastycznego (https://sjp.pwn.pl/ciekawostki/haslo/sztos;5899798.html)
Baby Driver to sztos. To najlepszy i najlepiej zrobiony film jaki widziałem w tym roku (póki co). Edgar Wright udowodnił już, że potrafi robić świetne rzeczy, ale najnowsza produkcja to wejście na kolejny poziom. Produkcja, którą trzeba zobaczyć i to zobaczyć w kinie!
Baby (Ansel Elgort) będąc dzieckiem miał wypadek samochodowy. Od tamtej pory dzwoni mu w uszach i żeby to zagłuszyć niemal bez przerwy słucha muzyki. Baby jest też rewelacyjnym kierowcą. Wreszcie Baby ukradł auto, którego nie powinien tykać i ma do spłacenia dług wobec Doca (Kevin Spacey). Musi odpracować swoje jako tzw. “getaway driver” czyli kierowca auta ucieczkowego w trakcie napadów na instytucje finansowe. Jest jeszcze wątek miłosny i wątek opieki nad schorowanym, niemym przyjacielem.
Jeśli jesteś jedną/jednym z tych, którzy nie wiedzą po co ktoś rozdaje Oscary w takich kategoriach jak montaż czy montaż dźwięku – musisz zobaczyć ten film. Koniecznie. Wydaje mi się, że w obu kategoriach właściwie skończył się wyścig po statuetki, bo nie wyobrażam sobie, że da się to zrobić lepiej. Jest dynamicznie, efektownie i kolorowo, ale ani na chwilę widz nie czuje się zagubiony. Zawsze wiadomo kto, kogo, gdzie i jak.
Pościgi samochodowe zrywają beret, nie wiem kiedy ostatni raz na ekranie widzieliśmy równie spektakularnie pokazane pędzące, rozbijające się i koziołkujące samochody. A każdy z nich okraszony cudowną muzyką. Zresztą nie tylko popisy na drodze są idealnie zgrane z dźwiękiem płynącym w słuchawkach Baby’ego. Piosenki puszczane z iPoda są elementem pełniącym istotną rolę praktycznie w każdej scenie. Jest tego tyle, że niektóre musicale się chowają.
Znakiem rozpoznawczym Wrighta jest kreacja ciekawych postaci. Nie inaczej jest tym razem. Poza Baby’m i Doc’iem kolejne ekipy, z którymi musi pracować kierowca to prawdziwe targowisko osobliwości. Buddy (Jon Hamm), Bats (Jamie Foxx), Darling (Eiza González) czy Griff (JonBernthal) to konkretne oryginały i to niesamowite, że każdy dostał całkiem sporo do zagrania. Last but not least – Lily James jako Debora – kelnerka, w której zadurzył się Baby. Wesoła, zmysłowa, uwodzicielska, ale też w specyficzny sposób swojska, ciepła, jak dziewczyna z sąsiedztwa.
Nie wiem jak bardziej mogę zachęcić wszystkich do obejrzenia tego w kinie… Czy jest to film doskonały? Nie, ma swoje wady. Kilka scen i zwrotów akcji trzeba wziąć na wiarę i specjalnie nie analizować, ale i to nie jest wielki minus. Wright bawi się kilkoma konwencjami jednocześnie, branie tego serio byłoby wielkim błędem. Historia nie jest oryginalna ani skomplikowana, ale opowiedziano ją z pietyzmem i pomysłem. Mamy tu kapkę komedii w stylu Shane Blacka, sceny pościgów rodem z pierwszych Szybkich i wściekłych, odrobinę sznytu a’la Tarantino, ale także mroczne i mocne sceny, które diametralnie zmieniają ton filmu. Z tego powodu widz czuje się jak na rozpędzonym, emocjonalnym rollercoasterze. I jest to – niech mnie diabli – cholernie emocjonująca jazda!
Najnowsza produkcja Wrighta nie ma chyba wielkiego budżetu na promocję, bo mało kto o tytule słyszał coś więcej, niewielu widziało zwiastun. Szkoda, żeby przepadł z tego powodu. Dlatego apeluję: zagłosujmy portfelami na wyśmienite kino! Jeśli chcecie więcej dobrych i oryginalnych produkcji – idźcie do kina na Baby Drivera. Jeśli chcecie filmów robionych z obłędną dbałością o detale- idźcie do kina na Baby Drivera. Jeśli zależy wam na tytułach, które jako całość są przemyślane i dopracowane – idźcie do kina na Baby Drivera. Jeśli męczą was kolejne sequele, rebooty, remake’i, kolejne części Piratów, Alienów czy Transformersów – idźcie do kina na Baby Drivera. Po prostu – idźcie do kina na Baby Drivera! Baby Driver to tegoroczny kinowy sztos.