Z jednej strony “Czarna Wdowa” czyli Natasza Romanoff długo musiała czekać na własny film (z “głównych Avengersów” został już tylko Hawkeye, ale do tego raczej nie dojdzie), a jak już obraz powstał to zderzył się z pandemią i był przesuwany ostatecznie zaliczając obsuwę o 14 miesięcy.

     Z drugiej strony film wydawał się idealnie skrojony na powrót do MCU po tak długiej przerwie. Niby kolejna produkcja nowej fali, po rozstrzygnięciach w “Endgame”, ale tak naprawdę powrót do przeszłości i wydarzeń zaraz po “Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów”. Czyli niby nowe, a jednak stare i znane.

     Fani Marvela nie potrzebują ściągi, ale dla wszystkich innych: stronnictwo Kapitana Ameryki, które nie chciało podpisać ustawy o kontroli super bohaterów jest albo w więzieniu, albo ucieka przed Thaddeusem Rossem i jego oddziałami. Natasza próbuje zaszyć się na pustkowiu i przeczekać burzę. Nie dane jej będzie odpocząć, bo z racji pewnej paczki zaczyna ją ścigać nieustępliwy i bezwzględny Taskmaster.

     Czarna Wdowa traktowała Avengers jak rodzinę, której nigdy nie miała. Okazuje się jednak, że jakąś tam miała i tę historię także poznamy lepiej niż dotychczas. Dowiemy się też czym są czarne wdowy i kto je… napisałbym, że szkoli, ale chyba bardziej pasuje tu słowo “produkuje”.

     Zacznę od pozytywów. Scarlett Johansson wraca jako Czarna Wdowa prawdopodobnie po raz ostatni i po raz ostatni udowadnia, że zatrudnienie jej do tej roli było strzałem w dziesiątkę. David Harbour jako “tato”/Red Guardian dwoi się i troi, żeby dać widzom rozrywkę, Rachel Weisz grająca “mamę” to uznana marka i nie mam zastrzeżeń do jej występu. Najlepszym i najjaśniejszym punktem obsady okazuje się jednak (bez zaskoczenia) Florence Pugh. Wciela się w “siostrę” Nataszy, Jelenę. Wypada genialnie, ocieka charyzmą, ma fantastyczną chemię z Johansson, a jej kpiny na temat pozerstwa Czarnej Wdowy to najzabawniejsze elementy w filmie.

     Pochwaliłem aktorów, a teraz skrytykuję… postacie. Bo o ile każdy członek obsady robi co może, o tyle scenariusz wziął sobie za punkt honoru popsucie filmu. Red Guardian to pajac i “comic relief” od początku do końca. Rubaszny debil, nic więcej. Natasza ciekawsze i lepie zrealizowane wątki miała w filmach Kapitan Ameryka, Iron Man 2 czy kolejnych Avengers. Jej historia we własnym filmie nie jest ani przesadnie ciekawa, ani odkrywcza, opowiedziana chaotycznie tak, jakby ktoś chciał połączyć rodzinny dramat, kino szpiegowskie i standardowy film spod znaku Marvela. Mamy tu elementy z każdego rodzaju, ale nie składa się to w koherentny obraz. Osobiste i w założeniu mocne momenty nie wybrzmiewają wystarczająco mocno, albo wcale, bo za chwilę jesteśmy zasypywani wybuchami, pojedynkami i komiksowymi: bum, wziuuum, ka-blam, bam!

     Dodatkowo żadna ze scen akcji nie zapada w pamięć, nie jest w żaden sposób oryginalna czy niestandardowo nakręcona. Ot, taka średnia “marvelowska” bez szału i bez dramatu. Chociaż momentami efekty specjalne wyglądają jakby ktoś się nie przyłożył do post-produkcji i czasem różnica między bohaterami a tłem mocno razi.

     Scenarzysta Eric Pearson sprezentował nam skrypt chałturniczy. Miał do wykonania normę, film miał mieć tyle i tyle minut, zawierać takie i takie elementy. Nie miał ciekawej historii o Nataszy do opowiedzenia. Miał zadanie do wykonania i tyle zrobił, zachowując minimum przyzwoitości. Jakby tego było mało, usłyszycie podczas seansu dwa prawdopodobnie najbardziej żenujące teksty w MCU do tej pory. Nie podam szczegółów, bo to jednak spoiler, ale jeden dotyczy pomysłu na to, dlaczego tytułowa bohaterka nie jest w stanie czegoś zrobić. Drugi wyjaśnia jakiego “zbędnego” zasobu świat ma najwięcej… Generalnie postać głównego czarnego charakteru (można tak jeszcze pisać) jest groteskowa, przeszarżowana i budzi raczej śmiech niż strach. Podobnie rzecz ma się ze wspomnianym Taskmasterem. Przewidywalne i bardzo rozczarowujące wyjaśnienie.

     Jedyne naprawdę ciekawe momenty są kiedy Natasza po prostu siedzi i rozmawia z Jeleną, albo kiedy się przekomarzają. Czuć tu chemię, wielki talent i ogromny (niestety zmarnowany) potencjał. Dlatego żałuję, że nie ma więcej kameralnego dramatu najmniejszej komórki społecznej, że nie zdecydowano się pójść w mroczny i niepokojący thriller szpiegowski na małą skalę. Musiało być obowiązkowe kopanie się po głowach, wybuchy, wielka skala starć i inne takie rozpraszacze. Mieliśmy tego na pęczki, łącznie z wojną na kosmiczną skalę, naprawdę nie można raz trochę spokojniej? Tym bardziej, że materiał był idealny.

     Ach, no i jak mógłbym zapomnieć: Avengersi zmienili dealera samochodów. Do tej pory wszędzie woziło ich Audi, a Natasza z rodziną zdecydowanie wolą BMW.

     Szkoda. Wielka szkoda. Czarna Wdowa to świetna postać dobrze wpasowana w MCU. Zasłużyła na coś lepszego niż zwyczajne odfajkowanie jej solowego filmu idąc po linii najmniejszego oporu. Duże rozczarowanie. Choć i tak polecam seans (niekoniecznie w kinie, można poczekać na jakiś streaming), bo dla samej Florence Pugh warto. Coś czuję, że to nie ostatni jej występ w marvelowskim uniwersum.

Czarna Wdowa (Black Widow)
5/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments