Tom Hanks pozamiatał
Kapitan Phillips (Captain Phillips)
Przed nami jeszcze pół listopada i cały grudzień, ale póki co – zaskoczenie roku. W całości pozytywne! Po zwiastunie nie miałem wielkich oczekiwań. Nastawiałem się na typowe “hamerykańskie” kino akcji gdzie źli porywają, dobrzy przegrywają, a na koniec, przy akompaniamencie hymnu USA, wpada kawaleria z gwieździstym sztandarem na ramieniu. Na upartego schemat nawet pasuje, ale cała realizacja jest daleka od tego co znamy.
Film trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Świadomość, że historia oparta jest na faktach tylko potęguje doznania. Nawet jeśli scenarzysta coś tu ubarwił, nawet jeśli tylko połowa z tego co obejrzałem miała miejsce w rzeczywistości – jestem w szoku. Kolejny dowód na to, że życie pisze najciekawsze scenariusze (choć nie wiem czy ‘najciekawsze’ to dobre określenie dla tak dramatycznych wydarzeń). Wielki plus dla reżysera za bardzo sprawne opowiedzenie tej historii. Bez fajerwerków, bez patosu, bez idiotycznych akcji rodem z filmów typu Szklana pułapka. Nie ma tu kozaków, twardzieli i samców alfa, są tylko zwykli ludzie w niezwykle trudnej sytuacji. Nawet dowódcy wojskowi nie wyglądają na pakerów “jedzących” drinka razem ze szklanką. Mimo, że znałem zakończenie tej opowieści (bez detali) cały film siedziałem jak na szpilkach, a końcówka to po prostu stres nie z tej ziemi. Jeszcze godzinę po seansie czułem jak krew kipi mi w żyłach.
Pod tym kątem Kapitan Philips jest jak operacja Argo. Film nie jest efektowny, nie ma tu fajerwerków i spektakularnych strzelanin. Emocje budzi świadomość, że to się działo naprawdę i świetna gra aktorów. Niewątpliwym atutem jest rola Toma Hanksa. Facet pokazał klasę i jeśli nie znajdzie się przynajmniej wśród nominowanych do oskara – będę zdziwiony. To, co robi w ostatnich ujęciach to popis najwyższych lotów. Nie chcę pisać o konkretnej scenie, bo to mógłbym za dużo zdradzić. Na plus zaliczam też brak wielkich nazwisk w pozostałych rolach. Szczególnie dobrze na drugim planie wypada herszt Somalijczyków – wcale nie tak jednoznaczna postać jak by się mogło zdawać. To w ogóle kolejna zaleta. Reżyser ucieka od zdecydowanych ocen i czarno-białego podziału. Każdy tu ma jakąś motywację, jakąś misję, jakiś cel i jakiegoś szefa, który stoi nad nim. Nikt tu nie jest nieskończenie dobry ani całkowicie zły. Jest tylko sytuacja, w której każdy chce przeżyć i zrobić swoje.
Urzekło mnie to, bo spodziewałem się tandetnego moralizatorstwa rodem z typowych filmów terroryści kontra komandosi. Jedyne minusy to muzyka, motywem rodem z Incepcji jestem już zmęczony. Momentami drażni też praca kamery. Rozumiem, że trzęsący się obiektyw sprawia wrażenie pół-amatorskich ujęć a’la paradokument ale jest tego za dużo. Czasem sceny zamiast wypadać dynamicznie/realistycznie po prostu irytują, bo ciężko cokolwiek zobaczyć. To jednak pomijalne szczegóły, całość wypada imponująco i zdecydowanie polecam.