Trzy
Minionki (Minions)
“…potem masz zliczyć do trzech, nie mniej, nie więcej. Trzy ma być liczbą, do której liczyć masz i liczbą tą ma być trzy. Do czterech nie wolno Ci liczyć ani do dwóch, masz tylko policzyć do trzech. Pięć jest wykluczone. Gdy liczba trzy jako trzecia w kolejności osiągnięta zostanie, wówczas…”
Trzy razy podchodziłem do Minionków, bo kiedy już miałem oglądać, pojawiała się przeszkoda. Za trzecim razem udało się. Nie miałem już wymówki, bo szukałem jej zawzięcie. Napiszę szczerze – po Pingwinach z Madagaskaru bałem się powtórki. Nie każdy bohater trzeciego planu zasługuje na pełnometrażową produkcję. Tak było z pingwinami, tak jest – jak się okazało – z minionkami.
Trzy minionki są głównymi bohaterami opowieści. Nie jeden i nie dwa. Pięć wykluczone. Minionki są trzy. Z całej wielkiej zgrai żółte stworki o imionach Kevin, Bob i Stuart ruszają na poszukiwania sensu życia dla całego plemienia, to jest największego złoczyńcy na świecie, któremu chcą usługiwać i pomagać. Dalsze przygody są nudne i do zapomnienia, można je streścić w jednym zdaniu. Nie ma tu też żadnego bohatera, żadnej sceny, która nadałaby całości jakiś większy sens, prowadziła do objawienia dzieciom (na moje główna grupa docelowa) pozytywnego przesłania. Nic poza tym, że minionki są śmieszne i w ogóle ha-ha.
Trzy to także liczba parsknięć w trakcie całego seansu. Napisać, że trzy razy się zaśmiałem byłoby nadużyciem, ale parsknąłem, owszem, trzykrotnie. Jest więcej zabawnych scen, ale wszystkie zużyto na zwiastun więc podczas oglądania nie robiły już żadnego wrażenia. Poza tym mamy półtoragodzinny ciąg nieśmiesznych gagów i slapstikowego humoru z udziałem trzech samobieżnych Tic Taców. Mam nadzieję, że na tym filmie zakończy się odcinanie kuponów i po pingwinach i minionkach już nikt nie popsuje zabawnej trzecioplanowej postaci dając jej na siłę osobny tytuł. Kolejna ewentualna ofiara, jaka przychodzi mi na myśl to Scruff, wiewiór z Epoki Lodowcowej. Łapy precz od niego! Po trzykroć!