Walt i Jesse ciągle w formie
Breaking bad, sezon 4
Czwarty sezon Breaking Bad trzyma poziom trzeciego. Pochłonąłem całość w krótkim czasie i nie żałuję. Co prawda są przestoje, mniej więcej w połowie serii ale jaka produkcja ich nie ma? Zresztą, to co w ostatnich odcinkach można wziąć za “zapychacz”, w pierwszym sezonie byłoby akcją godną zapamiętania. Spojlery częste i gęste w kolejnych akapitach – czuj się ostrzeżony/a.
Bardzo podoba mi się ciągłość. Każdy kolejny sezon zaczyna się praktycznie sceną, którą skończył się poprzedni. Żadnych tam “rok później” czy “za jakiś czas”. Po niesamowitym finale znów mamy jazdę bez trzymanki, od razu w pierwszym epizodzie. Wiedziałem jak się skończy scena w laboratorium. Wiedziałem kto i kogo zabije, a i tak spociłem się od emocji. Milczący Gus przebierający się z przerażającym chłodem w oczach. Powoli i konsekwentnie przygotowujący się do tego co chce i musi zrobić. Walt tłumaczący coś w tle, spanikowany, że to jego koniec. Niesamowita, po prostu niesamowita scena. Pewnie przez to kolejne odcinki wydały mi się przesadnie spokojne ale ciężko oczekiwać czegoś podobnego w każdym epizodzie.
Dobrze, że wprowadzili więcej retrospekcji. Mamy dzięki temu lepszy przegląd sytuacji. Rozumiemy motywacje poszczególnych postaci. Najlepsza chyba była scena sprzed lat z młodym Gusem i młodszym Salamancą. Nie powiem, zrobiło wrażenie.
Nieźle też Cranston rysuje swojego bohatera. Pycha Walta wydaje się silniejsza nawet niż wola przetrwania, niż instynkty samozachowawcze. Moment jak (na bani) nie może znieść, że Hank nazywa Gale’a geniuszem – perełka. Potem jeszcze rozmowa ze Skyler i słynne już “I am danger, I’m the one who knocks!” – fantastyczny motyw i zdecydowanie jedna z lepszych scen tego sezonu! Podobała mi się też współpraca Jesse’go i Mike’a. Jeśli ktoś miał wrażenie, że Walt i Pinkman to słabo dobrana para musiał zweryfikować swoją opinię.
Jeszcze o tym nie pisałem ale szacunek dla realizatorów. Kilka pomysłów na nietypową pracę kamerą – bomba. Choćby Jesse niosący łopatę: obraz widzimy jakbyśmy siedzieli na czerpaku. Innym razem oddalenie jest tak duże, że bohaterowie wydają się być mikroskopijni ale znaczenie ma tło. Plus to co mówią, a słychać ich doskonale.
Generalnie – cały sezon zdecydowanie na plus. Więcej zalet niż wad. Finał godny dobrego sezonu. Trzynaście odcinków to jedna wielka partia szachów. Gus kontra Walt. Jeden sprytniejszy od drugiego ale od początku wiadomo, że nie będzie remisu. Zostanie tylko jeden. Kilka rozwiązań trochę mnie zdziwiło. W sensie: Walt to mózgowiec ale że aż taki przebiegły? W sensie – końcowa akcja wydała mi się jednak przesadnie skomplikowana i jednocześnie naiwna. Widowiskowość kosztem logiki ale nie narzekam – oglądało się dobrze. Jedynie ta cholerna groteska i dorzucanie humoru niejako na siłę. Wiadomo co się dzieje, napięcie sięga zenitu, a nagle Walt targuje się z jakąś babą o kasę za nr do Saula. I pokracznie próbuje wyjść przez popsute drzwi. Do tego finałowa scena z Gusem: miało być makabrycznie czy śmiesznie? Pierwsze skojarzenie – Two Face z Dark Knight Rises. Niestety. Wiem, że tytuł ostatniego odcinka to “face off” ale nadal – twarz Fringa raczej mnie rozbawiła niż przeraziła.
Dwie rzeczy, które uderzyły mnie w tej serii albo po prostu czegoś nie skumałem: o co chodziło z kopaniem dołu na metamfetaminowym haju? Ted nie żyje? Mam nadzieję, że nie, bo potknięcie się i skręcenie karku byłoby tak głupie… nie chce mi się nawet myśleć, że to się tak skończy…
Zastanawia mnie jedynie o czym ma być ostatnia seria. Sporo wątków zamknęło się dość naturalnie. Na koniec znów wyliczanka detali i smaczków, które wpadły mi w oko:
- Dodge juniora, szkoda, że tak krótko był
- gadka Badgera i Skinny Pete’a o zombie w grach
- Bobby z Supernaturala!!! szkoda, że tylko epizodycznie
- sprawiedliwy product placement, grają na XBoxach ale laptopy to głównie Sony Vaio