Z dużej chmury mały deszcz – Breaking bad, sezon pierwszy
Breaking bad, sezon 1
Nie wiem czy istnieje drugi taki serial. O Breaking bad bardzo dużo słyszałem, praktycznie same zachwyty i jednocześnie nie widziałem nawet pół odcinka. Praca, życie rodzinne, czasu na granie/czytanie/oglądanie coraz mniej. Nie mogłem jednak odwlekać tego w nieskończoność: w końcu odpaliłem to rzekome dzieło sztuki ale zamiast Mony Lisy dostałem Ecce homo i to w wersji po “renowacji”. Trochę przesadzam, to pewnie wina tych wszystkich super-opinii ale nadal – rozczarowanie jest spore. Aha, dla jasności, SPOJLERY w dalszej części tekstu mogą atakować bez ostrzeżenia.
Pewnie jestem jednym z niewielu, którzy dopiero teraz zaczęli oglądać więc krótko: nauczyciel chemii, Walter White, prowadzi skromne, ciche i raczej smutne życie. Taki szaraczek, którego los raz po raz lekko kopie w dupę. Chwilę po tym jak go poznajemy, Walter dowiaduje się, że jest chory na raka. Zostało mu niewiele czasu. Postanawia przestać być uczciwym obywatelem i zabezpieczyć rodzinę produkując metamfetaminę. Do pomocy bierze lokalnego dilera, ćpuna i przygłupa w jednym.
Zanim skrytykuję cokolwiek, muszę pochwalić. Przede wszystkim Bryan Cranston. Świetnie zagrana postać, przynajmniej tam gdzie nie popsuł jej scenariusz ale o tym za chwilę. Podoba mi się też, że wstęp do serialu, tzw. “opening” jest taki jak w Lost. Trwa kilka sekund i nie trzeba się z nim męczyć. Do tego kilka ujęć może zerwać beret. Cały pierwszy odcinek i słynna już scena, otwierająca historię na pewno zapada w pamięć. Robi wrażenie. Szkoda, że na tak krótki czas. Na plus jeszcze zaliczam muzykę. Ktoś dobiera same klimatyczne kawałki nieźle pasujące do obrazu.
Tyle pozytywów. Reszta składa się z mniejszych lub większych rozczarowań. Przede wszystkim brak jakiejś spójności w scenariuszu. Nie bardzo wiem jaką historię autorzy próbują mi opowiedzieć. Zaczyna się jak dobry dramat sensacyjny, potem jest dramat obyczajowy, a to wszystko poprzetykane masą scen komediowych. Tzn. nie wiem czy w zamierzeniu miały być komediowe ale wiele z tego co się dzieje na ekranie wygląda komicznie. Dlatego ciężko wyczuć klimat serialu. Najpierw mam scenę Waltera, który dowiaduje się o raku, a za chwilę White i jego partner Pinkman zachowują się jak para gangsterów-amatorów w slapstickowej komedii. Nie wiadomo czy to ma być na serio czy jednak nie. Poza tym bywa nudno. Niektóre odcinki pierwszego sezonu składały się z kilku nic nie wnoszących scen ale musiały zapełnić czas antenowy między innymi, ciekawymi wydarzeniami. Oglądam więc 20 minut nudnego “bullshitu”, żeby dotrwać do jednej fajnej sceny.
Słowo o bohaterach. Poza samym Walterem i jego synem (fajnie zagrany, bardzo dobre sceny z ojcem) reszta postaci jest (za) mocno przerysowana. Jesse Pinkman to ćpun i głąb niewiarygodny. Wręcz nierealnie głupi i niezdarny. Do tego troskliwa żona White’a, która wzbudza takie współczucie, że nie zdziwię się jak będzie główną postacią do odstrzału (tylko nie potwierdzajcie, nie chcę wiedzieć!). O szwagrze policjancie z DEA i jego żonie nie wspominam – jak żywcem wyjęci z Simpsonów. Dziwi mnie taki zabieg, bo Dexter, Lost czy BSG pokazały, że seriale obecnie stoją na naprawdę niezłym poziomie jeśli chodzi o dobrze napisane postaci. W breaking bad pod tym kątem jest słabo. Nawet sam Walter momentami dziwnie się zachowuje. Jednego człowieka zabija ot tak, żeby zabić drugiego ma wielki problem. Tak, wiem, pierwszego dziabnął mając bezpośrednie zagrożenie życia ale i tak przeszedł nad tą śmiercią jakby nie było tematu. Trochę to słabo współgra z charakterem skromnego i cichego nauczyciela chemii, jakim przed chwila był.
Moje rozczarowanie wynika zapewne z wielkich oczekiwań napompowanych kolejnymi pochwalnymi recenzjami. To jednak tylko część prawdy. Nawet bez nastawiania się na wiekopomne dzieło, po obejrzeniu pierwszego sezonu, raczej normalnie po kolejny już bym nie sięgnął. Podobnie jak z Boardwalk empire. To nie jest zły serial ale jak po skończonej serii nie masz ochoty na kolejną to sprawa jest jasna. Na drugi sezon Gry o tron, Lostów czy Dextera czekałem jak na święto. Gdyby nie rekomendacje znajomych – że warto – pewnie odpuściłbym już teraz. Dam szansę Breaking bad, bo podobno serial najlepiej wypada jak się obejrzy wszystkie pięć sezonów przy czym 4ty i 5ty stanowią o sile tytułu. No nic… mam nadzieję, że dotrwam.