Z kamerą wśród policjantów
Bogowie ulicy (End of Watch)
Początek trochę przeraża. Monolog policjanta z Los Angeles zwiastuje piękną i bezrefleksyjną laurkę dla amerykańskich stróżów prawa. Jak się okazuje – to trochę zmyłka. Laurka? Może trochę. Bezrefleksyjna? Na pewno nie. Film może się nie podobać ludziom, którzy nie cierpią kręcenia “z ręki”. Jako, że Bogowie… stylizowani są na dokument, sporo scen właśnie tak tu wygląda. Z jednej strony nie przepadam za tym, z drugiej to naprawdę potęguje niepewność, dynamikę scen i wrażenie, że uczestniczę w czymś prawdziwym.
Obraz opowiada fragmenty z życia pary policjantów służących razem. Taylor i Zavala lubią swoją pracę, są całkiem zabawni, w miarę inteligentni i zdecydowanie coś z nimi nie tak. Film pokazuje, że w pracy policjanta dzieje się tyle, że reakcją obronną jest naprawdę przegięte i niesmaczne poczucie humoru, bywają też wypaczone zachowania. To dobrze, bo dzięki temu End of watch nie jest laurką totalną. Chłopaki mają swoje problemy, namiętności i słabości. To co muszą raz na czas oglądać – może doprowadzić człowieka do obłędu. Oni się jeszcze jakoś przed tym bronią. Świetne role Gyllenhaala i Peny ale największe brawa dla reżysera.
Film ogląda się jak dokument i jakieś “live TV” przez co emocje szarpią całym człowiekiem, a dramaty przeżywa się na serio. Jedna scena trochę popsuła zakończenie ale mogę ją wybaczyć, bo reszta jest na medal. Muzyka – kolejna niekwestionowana zaleta. Warto wybrać się na seans. Dobre, męskie i mięsne kino. Polecam. Gdyby jeszcze ktoś ogarnięty tytuł przełożył bez cudowania… cóż, widać nie można mieć wszystkiego.