W końcu jest! Finałowy zwiastun dziewiątej części “sagi Skywalkerów”! Dwa miesiące przed premierą trafia do sieci ostatnia, skondensowana porcja tego, co nas czeka w grudniu. A ja, zdeklarowany fan filmowego (ważne!) uniwersum “Star Wars” nie czuję nic poza obojętnością. Wiem, narzekałem w podobny sposób przed obejrzeniem “The Last Jedi“, ale teraz mam jeszcze mniej emocji związanych z epizodem numer 9. Gdyby nie poczucie recenzenckiego obowiązku, pewnie obejrzałbym po 2-3 tygodniach, jak już kurz opadnie.

     Zwiastun nie budzi we mnie żadnych emocji. Widać ogromną – jak w “The Force Awakens” tendencję do grania na sentymentach. Nieważne czy z sensem, czy bez. Ważne, żeby pokazać coś, co wszyscy znamy. Jest Sokół Millenium, jest Lando, są szczątki drugiej Gwiazdy Śmierci. Jest R2-D2, jest Chewbacca. Jest C-3PO wzruszająco żegnający się z przyjaciółmi. Przyjaciółmi! Poe, Finn, Rey, BB-8, jakiś nowy bezimienny robocik i nowa bezimienna postać. To są przyjaciele C-3PO, z którymi wzruszająco się żegna. Może mi ktoś wyjaśnić, jak długo nasz ukochany złoty specjalista od protokołu zna wymienionych bohaterów? Jakie przygody z nimi przeżył? Ostrzegam, argument typu “a jakbyś przeczytał wszystkie komiksy, książki i obejrzał 15 sezonów seriali, to byś wiedział” nie zadziała. Jak pochłaniałem epizody IV-V-VI albo kolejne filmy Marvela (poza rzecz jasna “Infinity War” i “Endgame“) to nikt ode mnie nie wymagał znajomości wszystkich utworów towarzyszących. Ostra jazda po nostalgii i nic więcej…

…no i ten nieszczęsny Imperator. Rany Julek! Rian Johnson ubił Snoke’a, żeby zaskoczyć widzów, więc J.J. Abrams sięga z powrotem po głównego złoczyńcę Starej Trylogii? Do czasu premiery zwiastuna miałem nadzieję, że to będą jakieś retrospekcje, albo głos z zaświatów. Nie wiem, może duch w stylu powracających Jedi? Ale nie, wygląda na to, że Palpi przeżył porażenie własną mocą, upadek z wysokości, a potem eksplozję drugiej Gwiazdy Śmierci. I miał pod lodem “skitraną” całą armię Imperial Star Destroyerów i TIE Fighterów. Cóż, myślałem, że po Lei robiącej Supermana w próżni już nic głupszego nie zobaczymy, ale twórcy nie powiedzieli najwyraźniej ostatniego słowa… Najsmutniejsze jest to, że i Abrams, i Johnson, i stojąca nad nimi Kennedy zdają się nie rozumieć Gwiezdnych Wojen.

     Yoda wraca jako duch i zachowuje się jak Yoda-wariat-dziki zwierz z “Imperium kontratakuje”. Wtedy przyjął taką pozę, żeby testować Luke’a, a teraz? Czy Johnson widział tamten film w ogóle? Zrozumiał sceny, w których Yoda wystawia młodego Skywalkera na próbę? Abrams podobnie, gdzie i kiedy martwe postaci wracały? Yoda? Ben Kenobi? Anakin Skywalker? Ciocia Beru i wujek Owen? Porkins? Amidala? Mieszkańcy Alderaan? Pomijam idiotyczny powrót Darth Maula po przecięciu na pół. Raz, że to z serialu animowanego, dwa, że to tylko pokazuje, jak biedny – pod kątem kreowania nowych bohaterów – bywa ten świat. Jeszcze do tego wrócę w innym tekście, ale najważniejsze: co w “Star Wars” umarło, nie może wrócić, bo po co? Przecież powrót Palpatine’a kompletnie deprecjonuje finał “Powrotu Jedi”. Walka, jaką stoczył Luke o nawrócenie ojca, wydaje się nie mieć żadnego sensu. Skoro Palperson sobie poczekał we wraku, z zakopaną armią i teraz wróci w glorii i chwale. I pewnie Kylo sprzymierzy się z Rey, żeby go pokonać… Nawet taka pierdoła jak ciasna beczka Y-Winga i jakieś ostre manewry statku, który był ociężałym bombowcem – kto grał w X-Winga, ten wie. Last but not least: coś mi mówi, że wrócimy do wątku rodziców Rey i okaże się, że jednak nie byli jakimiś przypadkowymi ludźmi. Tyle w temacie oryginalnych pomysłów.

     Kathleen Kennedy nie jest Kevinem Feige. Niestety. Nowa trylogia nie wygląda na produkcję zaplanowaną od A do Z, przynajmniej z grubsza. Abrams zrobił, co chciał, Johnson wszystko postawił na głowie według własnego widzimisię, a teraz Dżej Dżej wraca i mamy co mamy. Zwiastun bardziej wygląda jak kontynuacja epizodu siódmego. Ostatnio zostaliśmy przecież z garstką Ruchu Oporu, która zmieściła się w całości na Sokole Millenium. Mija rok i znów: bitwy na wielką skalę, konna szarża po powierzchni Imperial Star Destroyera, setki statków po obu stronach i ogromne kosmiczne bitwy. Sensu za dużo w tym nie ma, ale kogo to obchodzi? Zaraz znów się okaże, że w takiej i takiej książce, a także w komiksie wszystko wyjaśniono. Ręce nie mają gdzie opadać. Najważniejszy jest zysk. Dajmy to, co ludzie lubią i znają. Lando, Sokół, Palpatine, nowy śmieszny robocik, nowy zamaskowany łowca nagród (tym razem łowczyni, bo równouprawnienie!) i jazda z tym koksem. Dawać dolary od widzów.

     Na koniec napiszę przekornie: epizod dziewiąty może mi się spodobać. Nie wykluczam. Albo okaże się wbrew oczekiwaniom po prostu dobry, choć ciężko mi sobie wyobrazić, jak można – żerując na sentymencie i biorąc to, co zostawił “Ostatni Jedi” – stworzyć coś wartościowego. Albo będzie jak z “Hobbitem”. Dwie pierwsze części tak bardzo mnie rozczarowały, że poprzeczka dla “Bitwy pięciu armii” nie tyle była zawieszona nisko, co wręcz leżała na ziemi. Dlatego ostatnią część paradoksalnie lubię najbardziej, mimo że wcale dobra nie jest. W przypadku “Odrodzenia Skywalkera”* może być podobnie.

* – ups, przepraszam, według filmwebu oficjalny tytuł to “Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie”. Świetny pomysł. Jeszcze mogli dać kropkę po “Gwiezdne” i po “Wojny”.

PS Żeby nie kończyć na smutno, dwie wspaniałe wiadomości z ostatniej chwili:

  1. Gro-o-tronowy duet scenarzystów jednak nie napisze nowych Gwiezdnych Wojen. David Benioff i Dan Weiss wycofują się ze współpracy z Disneyem.
  2. Pojawił się nowy zwiastun serialu “Mandalorian” i ocieka klimatem, jaki ostatni raz widziałem w “Rogue One”. Co prawda znów jest trochę żerowania na nostalgii, bo Hana zamrozili w karbonicie z braku innych technologii pod ręką, a nie, że to był standard, ale nie będę wybrzydzał. Zapowiada się bardzo dobrze:

Comments

comments