Wczesne epitafium dla mrocznego uniwersum?
Mumia (The Mummy)
Mumia jest filmem, który po seansie uważałem za niezły, a im więcej czasu upływa, tym gorsze mam o nim zdanie. Nie pomaga tu nawet Tom Cruise, wielki budżet, agresywny marketing i prześliczna Sofia Boutella w tytułowej roli. Recenzje mógłbym w zasadzie zakończyć na stwierdzeniu, że Universal powiela te same błędy, które popełnili już DC i WB próbując stworzyć swoje filmowe uniwersum na modłę tego marvelowskiego. To w ogóle słowo klucz – uniwersum. Każdy musi mieć jakieś, bo to kopalnia pieniędzy. Universal nie chce być gorszy i obmyślono plan stworzenia świata klasycznych potworów. Monstrum Frankensteina, Dr Jekyll/Mr. Hyde, Drakula, Mumia itp. Szkoda tylko, że nikt nie rozumie, że w pierwszej kolejności potrzebny jest dobry film, który zbuduje fundamenty pod kolejne tytuły.
Mumia nie jest klasycznym filmem. To dwugodzinna ekspozycja i budowanie kolejnego uniwersum. Scenariusz pisały trzy osoby i to jest wyczuwalne na każdym kroku. Cała konstrukcja filmu wygląda tak: scena akcji, ekspozycja, scena akcji, ekspozycja, scena akcji… i tak do końca. Bohaterowie skaczą z miejsca na miejsce, muszą wziąć takie coś, zrobić z tym jakieś czary-mary, a potem znaleźć kolejne coś – wszystko bez związku ze sobą, bo nie ma czasu na zrobienie z tego koherentnej historii. Więcej tu budowania świata i tłumaczenia jego zasad niż właściwej historii o mumii. Ba, autorzy nawet nie udają, że znają się na rzeczy, bo już w pierwszej retrospekcji dowiadujemy się, że ktoś został ZMUMIFIKOWANY żywcem. Tak właśnie. Zmumifikowany. Żywcem. Według scenarzystów proces mumifikacji wygląda tak: owijamy żywego delikwenta bandażami i chowamy do sarkofagu… Aha. Jakby ktoś przegapił początek nie musi się w ogóle martwić. Retrospekcję z tym dlaczego mumia została mumią dostaniemy w trakcie filmu jeszcze ze dwa razy. Po co? Tego się nie dowiemy.
Posłuchamy za to Russella Crowa opowiadającego, jakby czytał z kartki, o tym jak działa jego tajna organizacja. Posłuchamy dialogów napisanych tak, żeby zawrzeć w nich maksimum ekspozycji (“Nick, ty jesteś lekkoduchem i awanturnikiem!” – kto tak rozmawia ze sobą?). Zobaczymy skrajnie niesatysfakcjonujące zakończenie. Obejrzymy wreszcie perypetie Jenny Halsey (Annabelle Wallis), która w filmie jest tylko po to, żeby rzucić do kamery kilka oczywistości i żeby Tom Cruise jako Nick Morton mógł ją kilkakrotnie uratować. Serio, postać Jenny ma tu tylko dwie funkcje: opowiadać widzom co się dzieje i być damą w opałach.
Sam Nick Morton to też niezbyt złożona i rozgarnięta postać. Żołnierz, który zamiast walczyć czy robić rekonesans biega od zabytku do zabytku i próbuje zrabować wszystko, co da się opchnąć na czarnym rynku. Nie ma jednak do tego specjalnego przygotowania – jak słyszy w jednym zdaniu hieroglify i sarkofag to od razu prosi swoją uczoną koleżankę o “mówienie bardziej po ludzku”. Nick ma też kumpla-pomocnika (Chris Vail, w tej roli znany z serialu New Girl Jake Johnson), który jest, a w zasadzie miał być tzw. “comic relief”, ale wyszło to bardzo nienaturalnie i ani jedna scena z jego udziałem nie jest zabawna. Cruise ma teraz jakiś gorsz okres. Najpierw dał nam sequel Jacka Reachera, w którym wygląda na zmęczonego i zmuszonego do pracy na planie, a tutaj postać kompletnie nie pasuje do jego charakterystyki jako aktora. Cwaniaczka i zawadiakę mógłby odegrać Chris Pratt czy nawet Leonardo Di Caprio, ale harcerzyk Cruise? Pasuje tu jak pięść do nosa.
Mumia tonalnie leży, kwiczy i błaga o litość. mamy sceny akcji, wrzutki komediowe, elementy horrory, kina przygodowego, a wszystko to w kompletnym oderwaniu od siebie nawzajem. Nic tu sie nie zazębia, nic tu nie pasuje. Jakby każdy element z osobna napisał ktoś inny. Jeden scenarzysta napisze humor, drugi horror, a trzeci akcję. A potem nakręcimy, ale bez składania tego w sensowną całość. Taki jest właśnie ten film. Kolejne sceny są spoko, ale zebrane do kupy nie tworzą spójnego obrazu. Lepiej byłoby to pociąć i wrzucić na youtube’a, żeby dać podwaliny pod ten tak zwany Dark Universe.
Mumię, wbrew temu co napisałem, da się obejrzeć w ramach rozrywki. Jak się kompletnie wyłączy myślenie i nie przyśnie na scenach z ordynarną ekspozycją to jest tu kilka świetnie zrealizowanych scen akcji i… w zasadzie nic poza tym. Dobrym aktorom dano niewiele do zagrania (co za marnotrawstwo talentów!), fabuła to zlepek przypadkowych scen i motywów, horror nie straszy, a humor rzadko trafia w punkt. Dodatkowym minusem jest umiejscowienie akcji (sam początek) w Iraku gdzie zamaskowani fanatycy niszczą zabytki. Film czysto rozrywkowy i klimaty ISIS? Bardzo nietrafione połączenie.
Dark Universe może się skończyć zanim się zacznie na dobre i jeśli kolejne produkcje będą na podobnym poziomie – mam nadzieję, że tak się stanie. Im szybciej tym lepiej, ale hej! Przynajmniej logo już mają, bo to jest pierwsza rzecz, jaką pokazują widzowi podczas seansu. Tylko po co?