Nie cierpię romantycznej legendy Bonnie i Clyde’a. Rozumiem mechanizmy powstawania takich zjawisk, ale nadal nie jestem w stanie pogodzić się z faktem, że ludzie mogą wynosić potwory na piedestał. Bo to były potwory, nic mniej. Zamordowanie z zimną krwią człowieka dla pełnego baku i 4 dolarów? Proszę bardzo. Strzelenie rannemu policjantowi w twarz? Czemu nie! Takich zbrodniarzy fetowali ludzie w USA lat trzydziestych. Bo on kochał ją, a ona jego. Obrobili też banki, które po kryzysie stały się symbolem systemu, który łamie ludzkie życia. Tyle wystarczyło, żeby z pary zimnokrwistych morderców zrobić współczesnych Robin Hoodów. Szczytem szczytów jest film Arthura Penna z 1967, gdzie główne role zagrali Warren Beatty i Faye Dunaway. Pokazano w nim wspomnianą dwójkę jako przestępców z klasą, charyzmą i urokiem, jako buntowników i kochanków.

     Najbardziej polubiłem “The Highwaymen” za odwrócenie tego zjawiska. Nie ma tu miejsca na zmyśloną szlachetność, na romantyczny mit zbuntowanych zakochanych. Parker i Barrow są od początku do końca pokazani takimi, jakimi byli w rzeczywistości. Żadnego łagodzenia wizerunku i mitologizowania. W zamian okrucieństwo, brak litości i czysta psychopatia. Bez kompromisów. Podkreśla to sposób pokazywania na ekranie rzeczonej pary: praktycznie nie widzimy ich twarzy przez większość czasu, a sceny, kiedy się pojawiają, to głównie brutalne morderstwa i egzekucje.

     W zamian wyeksponowano sylwetki dwóch stróżów prawa. Byłych strażników Teksasu, którzy na prośbę władz wracają do służby tylko po to, by namierzyć Bonnie i Clyde’a. Frank Hamer (Kevin Costner) i Maney Gault (Woody Harrelson) mają swoje lata, trudną relację między sobą, ale też ogromne doświadczenie. Doświadczenie, które zaprocentuje podczas śledztwa mającego na celu dorwanie morderców. Od początku wiedzą, jak niewielkie są szanse na wzięcie Barrowa i Parker żywcem. Godzą się na takie rozwiązanie bez większych problemów, bo – jak się okaże – sami nie są harcerzami i wolą cel uświęcający środki od trzymania się litery prawa i regulaminów. Nie są to jednak typowi hollywoodzcy twardziele wykuci dłutem w skale. Lata poza służbą zrobiły swoje, a wspomnienia niektórych zachowań i wyborów pozostawiły swój ślad w psychice obu panów. Ich związek stanowi idealny przykład bardzo szorstkiej przyjaźni. Hamer to małomówny typ z posępnym spojrzeniem, dusi to w sobie. Gault to wygadany śmieszek, który ucieka w alkohol. Razem stanowią ciekawe połączenie i na ekranie ogląda się ich bardzo dobrze. Duża w tym zasługa wiarygodnych kreacji Costnera i Harrlesona.

     John Lee Hancock (reżyseria) scena po scenie pokazuje, jak trudne zadanie czekało byłych strażników Teksasu. Mieli przeciwko sobie nie tylko przestępców i członków ich gangu. Także ich rodziny, sąsiadów, prasę i pół Ameryki, zakochanej w bezlitosnej parze. Idealnie obrazuje to moment, kiedy panowie nie zdołali nawet zbliżyć się do samochodu Bonnie i Clyde’a, gdyż ten otoczyły… tłumy proszące o autograf. Tym bardziej należy docenić końcowy triumf stróżów prawa, mimo, że niektórzy nawet tu doszukiwali się kontrowersji po fakcie.

     Jeśli miałbym się czepiać, wspomniałbym o zbyt rozwleczonym drugim akcie. Produkcja mogłaby być krótsza o 15-20 minut i niewiele by na tym straciła. Nie zmienia to jednak faktu, że “The Highwaymen” to kompetentnie zrobione kino drogi i ogląda się je bardzo przyjemnie. Tym bardziej, że to kolejna produkcja Netflixa, która wygląda bardzo profesjonalnie. Widać, że streamingowy gigant powoli zaczyna przestawiać wajchę budżetową z ilości na jakość. Cieszy mnie bardzo ten kierunek, a film polecam w leniwe popołudnie. Warto poznać historię ludzi, którzy przyczynili się do złapania bezwzględnych morderców. Z napisów dowiemy się, że w pogrzebach Bonnie i Clyde’a wzięło udział ok. 35 tysięcy ludzi. Zapewne w podobnych ceremoniach Hamera i Gaulta pojawił się procent albo nawet promil tej liczby. Odwrócenie pojęć. Dobrze, że ktoś nakręcił tę historię z właściwej perspektywy.

The Highwaymen
7/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments