Tytułowa potrójna granica w mojej interpretacji składa się z trzech barier: finansowej – zapłać za abonament Netlfixa; technicznej – musisz mieć odpowiedni sprzęt i włączyć na nim film; psychofizycznej (moim zdaniem najtrudniejszej do pokonania) – wytrwać ponad dwie godziny i nie zasnąć/umrzeć z nudów.

     Pięciu kumpli-komandosów zapuszcza się w sam środek południowoamerykańskiej dżungli, żeby zabić narkotykowego bossa i ukraść jego pieniądze. Zniechęceni faktem, ze dotychczasowa służba dla kraju przyniosła im niewiele i ledwie wiążą koniec z końcem, decydują się za milion dolarów zostać wyjętymi spod prawa. Oczywiście nie wszystko idzie zgodnie z planem i pojawiają się tarcia między bohaterami, czasem w ruch idą pięści, ale to bez znaczenia. Oryginalności w scenariuszu nie ma, lecz to nie jest największy problem filmu.

     Największymi problemami są: brak konsekwencji i schematyczna konstrukcja. Najpierw poznajemy naszych żołdaków. Przyjaciele ze wspólną historią, ewidentnie zaprawieni w boju, doświadczeni. A potem wystarczy byle pierdoła, żeby skakali sobie do gardeł. Więź między nimi jest tak słabo zarysowana, że okazuje się kompletnie niewiarygodna. Tak samo dzieje się z kształtowaniem postaci. Ben Affleck gra kapitana, który jest mózgiem całej operacji. Najmądrzejszy i najbardziej doświadczony. Część ekipy wyklucza swój udział w przedsięwzięciu, jeśli szef nie wyrazi aprobaty. I co? To właśnie on z byle powodu przewraca pierwszy klocek domina, który prowadzi od jednej katastrofy do drugiej, to on – spec od planowania akcji co do sekundy – porzuca pierwotne założenia dla kilku dolarów więcej.

     A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo każda z postaci ma takie momenty, że widz – o ile nie zaśnie – przewraca oczami ze zrezygnowaniem. Kiedy już Oscar Isaac przed wyruszeniem w drogę zbiera drużynę, zaczyna się właściwa akcja według schematu: idzie dobrze, konkretna wtopa, ojej co my zrobimy, udało się, ale nie bez strat, znów idzie dobrze itp. itd. Film wpada w fabularną pętlę i już do końca się z niej nie wydostaje. Kolejne strzelaniny czy sceny akcji zamiast ekscytować, nudzą. Zrealizowano je tak statycznie, że mogłyby posłużyć za książkowy przykład “jak nie kręcić walki i generalnie dynamicznych ujęć”.

     Obsada jest imponująca: Ben Affleck, Oscar Isaac, Charlie Hunnam, Garrett Hedlund, Pedro Pascal, tylko co z tego? Płaskie i źle zbudowane postaci. Beznadziejne, pełne ekspozycji i nadętych dyrdymałów dialogi, zero chemii między członkami ekipy. Dowolna produkcja opowiadająca o ekipie byłych wojaków (ot, choćby “Expendables”) ma ten element zrealizowany o niebo lepiej. Ogromne marnotrawstwo fantastycznych nazwisk.

     Napisałbym więcej, ale – z ręką na sercu – pod koniec seansu przysypiałem, a godzinę po niewiele z filmu pamiętałem. Jeśli miałbym cokolwiek pochwalić to może piękne krajobrazy, bo kilka razy trafia się szeroki kadr z cudownym widokiem na Andy czy brazylijską dżunglę. Poza tym nie ma w “Potrójnej granicy” nic wartego uwagi. Jeśli Netflix podpowiada wam ten tytuł po zalogowaniu – nie dajcie się nabrać. Chyba, że macie problemy z zaśnięciem – w takim wypadku polecam.

Potrójna granica (Triple Frontier)
3/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments