Jest taki doskonały pasek komiksowy, autorstwa Smutne historie spisane na kacu i tanim papierze: rodzina jedzie samochodem. Dziecko pyta mamę: “Ile jeszcze?”. Pada odpowiedź: “Zapytaj ojca”. “Tato?” I puenta z ust rodziciela: “Codziennie zadaję sobie to pytanie…”.

     Mam podobnie z filmami reprezentującymi wąski gatunek kina akcji, który można opisać jako “Liam Neeson kontra złoczyńcy”. Wiecie, znacie, widzieliście, nie raz opisywałem tu produkcje z tej kategorii. No więc co seans zadaję to pytanie: ile jeszcze Panie Neeson? Ileż można?

     “The Marksman” (czyli z angielskiego “strzelec wyborowy/snajper”) jest kolejną wariacją na temat potęgi niewzruszonego Neesona, który chce tylko żyć spokojnie i robić swoje, ale zawsze napatoczą się jacyś ludzie z brudnymi sumieniami. Tym razem dostajemy kopię “Logana“. Granica z Meksykiem. Kobieta ucieka z dzieckiem przed kartelem. Dzieją się różne rzeczy i ostatecznie grany przez Neesona Jim Hanson musi odstawić Miguela do rodziny w Chicago.

     Tytułowy bohater rzecz jasna jest snajperem, był w Wietnamie (dwie tury) i ma tatuaż marines oraz medal. Poza tym możecie zapomnieć i o tytule, i o “snajpieniu”. Uwielbiam filmy o snajperach, nawet jak bywają niezbyt mądre. Klasyki z Tomem Berengerem, “Strzelec” z Wahlbergiem, “Telefon” z Farrellem i Sutherlandem czy rewelacyjny “Liberty stands still” ze Snipesem. W opisywanej tu produkcji protagonista spojrzy przez lunetę w sumie całe pięć razy*. Z czego raz na początku. Równie dobrze tytuł mógł brzmieć “Coś jak Logan, tylko słabszy i nudny” albo “Farmer” (bo tym zajmuje się bohater na co dzień) i wiele by się nie zmieniło.

     Neeson leci na autopilocie, jego postać nie chce, ale musi. Widać, że ma już swoje lata i niewiele siły do starania się, ale skoro zainkasował czek, to wypada się chociaż pojawić na planie. Podobał mi się za to chłopak grający Miguela. Młodziutki Jacob Perez błyszczy na tle starszych kolegów i koleżanek.

     Za antagonistów robią tu ludzie z kartelu. Pozują na bezlitosnych i strasznych, ale takich niezbyt brutalnych, więc od biedy nawet w “Avengersach” by przeszli bez podnoszenia ograniczeń wiekowych. O tym, że zachowują się jak gang Olsena, już nie wspominam. Nie dość, że przez cały seans szwendają się bez celu, to jeszcze kulminacyjna “bitwa” w innym filmie stanowiłaby co najwyżej wprowadzającą scenę akcji. I jeszcze to dziwaczne zachowanie czarnego charakteru z pewnym medalem… Jest jeszcze wątek rodzinny. Zmarła żona Jima niby kieruje jego poczynaniami, a córka pracująca w Straży Granicznej ma przez niego kłopoty, ale w zasadzie nie ma sensu o tym wspominać. Gdyby te fragmenty wyciąć ze scenariusza, nikt by nie zauważył.

     Nie chcę się dalej znęcać. Obejrzałem bez przekonania, bo ktoś w komentarzach polecił (kuba, czyżbyś to był Ty? :P). “The Marksman” nie jest tak zły jak np. “Uczciwy złodziej“, ale to niewiele zmienia. Poprzeczkę można obniżyć, ale nie zakopać. Moim zdaniem od biedy można go obejrzeć do kotleta albo sprawdzać w czasie seansu pocztę i social media. Natomiast można 90 minut spożytkować lepiej. Na przykład odświeżając sobie “Strzelca” z 2007 roku.

The Marksman
4/10

Linki

Filmweb, IMDb

* – zanim ktoś zacznie się wymądrzać, że we wspomnianych filmach strzałów pada jeszcze mniej: wiem, ale pół historii obserwujemy przez lunetę strzelca i o to chodzi w tym rodzaju kina.

Comments

comments