Normalnie znów wyzłośliwiałbym się na tłumacza, ale tym razem nie będę. Wiem, że “Dowolna niedziela” – tłumaczenie w miarę dosłowne – to nie jest dobry tytuł do promocji filmu. Ja, jak zawsze, zostawiłbym oryginał. Męska gra brzmi dobrze i niech już tak będzie. Chociaż jeśli futbol amerykański to męska gra to co powiedzieć o rugby, gdzie jatka jest większa, a zawodnicy noszą na sobie o jakieś piętnaście ochraniaczy mniej? Nieważne, przyznam się bez bicia, nie lubię tego sportu. Kilkanaście sekund dynamicznej, brutalnej rozgrywki, a potem 10 minut naradzania się, łażenia, ustawiania, reklam, hot-dogów, analiz, trener, trener ofensywy, trener obrony, bla bla bla. Czy mając takie poglądy film o drużynie futbolu amerykańskiego może się podobać? Odpowiedź brzmi: jak najbardziej.

ags3

     Główna w tym zasługa reżysera i obsady. Olivier Stone zebrał pod swoimi skrzydłami nie lada ekipę: Al Pacino, Cameron Diaz, Jamie Foxx, Aaron Eckhart, James Woods, Dennis Quiad czy gościnnie Charlton Heston – takie nazwiska po prostu muszą robić wrażenie. Fabuły nie chcę streszczać, bo jest typowa dla tego rodzaju kina. Opowiada o zespole w dołku, który ma charyzmatycznego trenera despotę, ambitną właścicielkę, starzejącą się gwiazdę i młodego żółtodzioba, któremu sodówka uderza do głowy. Wszystkie ograne schematy obecne.

     Cenię Stone’a i ten konkretny film, za to, że pod takim banałem chowa kilka naprawdę ciekawych obserwacji.Są tu między innymi refleksje o starzeniu się, przemijaniu i buncie wobec upływającego czasu. O chorobliwej ambicji i chęci dorównania swoim rodzicom. O konsekwencjach sytuacji kiedy mentalność i charakter nie nadążają za talentem sportowym i sukcesami. Wreszcie o tym jak wygląda życie sportowca poza boiskiem i jak kontuzja może rozwalić nie tylko życie zawodowe. Mało? Nie, ale na dokładkę mamy tu jeszcze konflikt między wartościami w świecie sportu. Między wygrywaniem wszędzie, zawsze i za wszelką cenę, a ideałami gry fair play, nienarażania zdrowia i życia zawodników na szwank. To wszystko upchnięte w stu pięćdziesięciu minutach wersji reżyserskiej, z taką gracją i wyczuciem, że ani przez chwilę się nie nudziłem, ale też ani przez chwile nie miałem wrażenia łapania zbyt wielu srok za ogon. Taki reżyser to skarb.

ags2

     O obsadzie już wspomniałem. Wszyscy wspinają się na wyżyny swoich możliwości. Diaz rzadko oglądam w takiej mało romantycznej roli, szkoda, bo ma potencjał dramatyczny. Jamie Foxx chwilami po prostu niszczy, w momencie premiery był jeszcze średnio popularny, ale teraz jest gwiazdą, a i tak momentami w ogóle nie widziałem w  nim aktora, tylko właśnie postać z tej historii. Ostatni, ale nie najmniej ważny, a w zasadzie najważniejszy – Al Pacino. Gość kradnie dla siebie więcej niż pół filmu, jest niesamowity, charyzmatyczny, odczuwalnie sfrustrowany i dzięki niemu najbardziej rozpoznawalną sceną Męskiej gry jest słynna przemowa motywacyjna w szatni, w przerwie meczu. Majstersztyk.

ags4

     Narzekałem na małą dynamikę futbolu amerykańskiego – akcje trwają dużo mniej niż narady (60 minut gry zamyka się często w meczach trwających trzy godziny) – no to muszę pochwalić operatorów i montażystów. Kiedy już jesteśmy na boisku akcja nabiera tempa, dzieje się szybko i dużo. Kości trzeszczą, krew się leje, pot pryska na wszystkie strony, można się zmęczyć samym oglądaniem.

     Powtarzam peany na cześć Stone’a, ale ten facet to gwarancja pewnego, wysokiego poziomu (przynajmniej w twórczości z końca XX wieku, bo po roku 2000 bywało z tym co najmniej różnie). Nie jest łatwo zrobić dobry film o sportowcach, nie ma takich wiele w historii, a już taki, żeby podobał się ludziom, którzy nie przepadają (delikatnie rzecz ujmując) za daną dyscypliną? To jest naprawdę nie lada sztuka.

 

Męska gra (Any Given Sunday)
8/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments