Czterej pancerni i dwóch scenarzystów
Furia (Fury)
W końcu po długiej przerwie wybrałem się do kina. Wybrałem Furię – film wojenny z Bradem Pittem w roli głównej i… sam nie wiem co myśleć. Wrażenia podczas seansu to prawdziwy rollercoaster. Z piekła do nieba i z powrotem.
Zacznę od swoich oczekiwań. Po zwiastunach i opisach spodziewałem się typowo amerykańskiej produkcji o super odważnych żołnierzach, jednocześnie zwykłych, wrażliwych ludziach, wielce odważnych i walecznych za kraj, naród i boga. Taki miks Czterech pancernych i Szeregowca Ryana.
Pierwsza połowa filmu to zupełnie coś innego niż moje przewidywania. Brud, smród i flaki mieszają się na ekranie ze świstem kul, hukiem wybuchów i jękami konających. Bardzo naturalistyczne sceny niosą za sobą potworne wrażenie. Początkowe 45-60 minut to rozciągnięty wstęp do wspomnianego Ryana. Wojna na serio z całym okrucieństwem, brutalnością i dosłownością. Naziści to zło wcielone ale i alianci nie są do końca pozytywnymi bohaterami w ogniu walki. Postać grana przez Pitta rzuca nawet coś w stylu “nie chodzi o to co jest dobre, a co złe, chodzi o to, żeby zabić ich zanim zabiją nas”. Potem zmusza młodego chłopaka, nowego członka swojej załogi, do zabicia bezbronnego jeńca. Mocne, bardzo mocne. Podobało mi się pokazanie wojny w ten sposób. Nie jest czarno-biało. Tylko dobrzy my, tylko źli oni.
Gdzieś w połowie filmu mamy scenę w domu dwóch niemieckich kobiet, która nie wiem co miała znaczyć. Domyślam się ale owa scena jest tak tandetna i jednocześnie niedorzeczna, że człowiek nagle ma mętlik w głowie. Potem jest tylko gorzej. Coraz więcej banału, wzniosłych haseł i prawdziwych męskich więzi. Szkoda, że to wszystko przez swoje efekciarstwo i jednocześnie nadęcie sprawia, że nie mogłem tego wziąć serio. Szkoda, bo moment pojedynku trzech czy czterech Shermanów kontra Tiger to było coś! Mistrzostwo! Potem jednak nadchodzi finał. Kulminacja. Owszem, efektowna ale bardzo, bardzo słaba, przewidywalna i momentami żenująca. Kilka klasycznych klisz ponakładanych na siebie plus idiotyczny moment świadczący, że nie wszyscy Niemcy byli źli. Szkoda, że wybrali do tego gościa z SS, a nie kogoś bardziej wiarygodnego.
Był materiał i potencjał na wielki hit. Jest tylko niezłe kino wojenne. Da się obejrzeć ale do zapomnienia. Stąd właśnie taki, a nie inny tytuł recenzji. Mam wrażenie, że w połowie pisania scenariusza zmienił się jego autor. Pierwsza połowa przypomniała mi o takich filmach jak “Kiedy ucichną działa” czy “Listy z Iwo Jima”, druga to już sieczka i kino akcji dla niedzielnego pożeracza hamburgerów i popcornu. W sumie to lubię popcorn.