Do dziś pamiętam jak po obejrzeniu zwiastuna (albo nawet zwiastuna do zwiastuna czyli tzw. teasera) pomyślałem: nie no, przesada, MCU przędzie nieźle, ale kogo obchodzi gadający szop i człowiek drzewo? A potem przyszła premiera i James Gunn udowodnił jak bardzo się pomyliłem. Potem poprawił częścią drugą, która była może mniej komediowa, ale za to moim skromnym zdaniem dużo dojrzalsza emocjonalnie, aż przyszła trójka. W dobrym momencie, bo uniwersum Marvela – mówiąc najdelikatniej – straciło impet po Endgame, a ostatnio każda premiera to mniejsze lub większe rozczarowanie. Gunn natomiast pokazuje po raz trzeci, że Strażnicy to temat niejako osobny od reszty MCU i fabularnie i (na szczęście) jakościowo. Nie będę odsłaniał tajemnicy powoli, Strażnicy Galaktyki: Volume 3 są sztosem i basta!

     Fabuła jest prosta i pretekstowa. Stworzony w scenie po napisach części drugiej Adam Warlock robi Strażnikom wjazd na chatę i zanim zostanie odparty, poważnie rani Rocketa. Zaczyna się wyścig z czasem, bo okazuje się, że aby uratować małego futrzaka trzeba usunąć pewne urządzenie. A żeby to zrobić, należy zagłębić się w przeszłość szopa i skonfrontować z czymś okrutnym, przerażającym i po prostu strasznym.

     Tu muszę napisać coś od siebie. Mój ośmioletni syn uwielbia Strażników i wielokrotnie oglądaliśmy pierwsze dwie odsłony, ale na trzecią do kina nie poszliśmy, a ja musiałem złamać swoją obietnicę. Nie wiem (chociaż się domyślam*) jakim cudem Disney pozwolił na to, ale Volume 3 to nie jest film dla ludzi o słabych nerwach. Wrażliwi na krzywdę zwierząt dostaną kilka scen, w których może skręcić z przerażenia. Są tu elementy “body horroru”, chyba pierwsza f-bomba** w historii MCU, a także sekwencja tak dramatyczna, że siedziała mi w głowie przez kilka dni. Z jednej strony to dobrze, bo dzięki takim zabiegom stawka jest niespotykanie wysoka, z drugiej: nie zabrałbym do kina człowieka młodszego niż sugerowane w materiałach 13-14 lat.

     Jeszcze słówko o wspomnianej dramatycznej scenie: kiedyś wspomniałem, że nic w filmach Marvela nie uderzyło mnie emocjonalnie tak, jak scena z “Shazam!” kiedy Billy poznaje w końcu matkę i okazuje się, że ta po prostu go nie chciała. Gunn postanowił załatać tę lukę między MCU i DC i chwyta ową sekwencją za gardło w taki sposób, że ja sobie nawet darowałem ukradkowe ocieranie łez, bo poszły hurtowo.

     Widać też ogromną miłość reżysera do swoich bohaterów. Praktycznie każdy dostaje swoje pięć minut, każdy kontynuuje swoją podróż i domyka pięknie swoją historię, każdy po drodze dojrzał albo czegoś się nauczył. Każdy dostał swój finał, a jednocześnie nie ma poczucia, że film jest chaotyczny czy miesza wątki. Nawet historia Gamory i Petera znalazła ciekawy kierunek, inny niż można się było spodziewać. Albo inaczej: inny niż wybrałby zapewne każdy reżyser niebędący Gunnem i idący w znane i bezpieczne rozwiązania.

     Mimo wspomnianych okropności i dramatów, trzecia odsłona ma też bardzo dużo pozytywnych momentów. I pod kątem poczucia humoru i pod kątem emocji i swoistego ciepła i nadziei wylewających się z ekranu. Reżyser dojrzewa razem ze swoją trylogią i nie ma już – znanej z dwójki – irytującej maniery ucinania dramatycznych scen żartem, żeby nie było za poważnie. Tutaj każda scena, niezależnie od rodzaju emocji, trwa tyle ile powinna i każdy emocjonalny strzał ma czas, żeby wybrzmieć.

     Z dobrych wiadomości mam jeszcze dobre słowo o ludziach odpowiedzianych za efekty specjalne. Ostatnio z tym bardzo krucho w produkcjach Marvela, a Volume 3 wraca to czasów gdy świetne CGI były jednym ze znaków firmowych MCU. Połączenie komputerowo generowanych elementów ze scenografią i strojami sprawia, że świat przedstawiony żyje i wygląda rewelacyjnie.

     O aktorstwie nie będę pisał za dużo, bo każdy z bohaterów sprawdził się już w kilku filmach w swojej roli i nie ma sensu się powtarzać. Z nowych twarzy mamy tu m.in. Willa Poultera jako Adama Warlocka i jego występ był zadowalający. Wiem, że fani komiksów są w szoku i pomstują na takie, a nie inne przedstawienie tego bohatera, ale mi to nie przeszkadzało. Nie jestem pod tym kątem ultrasem Marvela.

     Mamy też nowego złego czyli The High Evolutionary zagranego brawurowo przez Chukwudi Iwuji’ego. Podoba mi się, że jest zły do szpiku kości w bardzo wyrafinowany sposób. Nie jest maniakiem chcącym opanować kosmos, nie podrzuca łzawych tekstów o własnej traumie, nie ma elementu mogącego wzbudzić empatię dla czarnego charakteru. Jest za to bezduszny naukowiec, który istoty żywe, z którymi (na których?) pracuje, traktuje jak przedmioty. Jak techniczne wynalazki, które w razie niepowodzenia można po prostu spalić albo unicestwić w inny sposób. Dopiero pod koniec zamienia się we wrzeszczącego furiata i trochę przez to traci, ale nie zmienia to mojej ogólnej oceny. Nienawidziłem go przez cały seans absolutnie każdą komórką mojego ciała, a o to w tym przecież chodzi.

     Z kronikarskiego obowiązku i w ramach informacji dla ludzi, którzy nie oglądają wszystkiego jak leci od Disneya/Marvela wspomnę, że jeśli widzieliście tylko dwie pierwsze odsłony Strażników to warto sięgnąć przed seansem po “Infinity war”, “Endgame” i specjalny odcinek świąteczny Strażników. Bez znajomości tych pozycji niektóre wątki mogą wydawać się cokolwiek niezrozumiałe. Szczególnie ten z Gamorą.

     James Gunn żegna się z Marvelem prawdziwą perełką. “Strażnicy Galaktyki: Volume 3” są filmem kompletnym. Dramatycznym, zabawnym, zabierającym widza na emocjonalną kolejkę górską i nie pozostawiającym obojętnym nikogo. Doskonałe zwieńczenie doskonałej trylogii gdzie żadna z odsłon nie wydaje mi się słabsza od pozostałych. Każda jest inna i świetna na swój własny sposób. Będzie mi brakowało kolejnych przygód ekipy Star-Lorda, ale nie jakoś dotkliwie, bo trylogię będę sobie odświeżał raz na czas. Polecam wszystkim wizytę w kinie, bo w tym roku lepszego filmu super-bohaterskiego na pewno nie będzie.

Strażnicy Galaktyki: Volume 3 (Guardians of the Galaxy Vol. 3)
9/10

Linki

Filmweb, IMDb

* – Gunn już ma taką pozycję w fabryce snów, że ten film mógł powstać tylko na jego warunkach. Po idiotycznym zwolnieniu go Disney nie mógł znaleźć chętnych do reżyserowania trójki, więc przeprosił się z Jamesem i tak naprawdę pewnie musieli się zgodzić na wszystko, czego zażądał. I dobrze!

** – użycie słowa “fuck” bez “wypikania”/zniekształcenia

Comments

comments