Marla Grayson (Rosamund Pike) to prawna opiekunka osób starszych i ubezwłasnowolnionych. Zapewnia im porządną opiekę, dobre warunki na jesień życia i spokojne dotrwanie do końca swoich dni w odpowiednim ośrodku. Marla Grayson jest bezwzględnym, zimnym i odpychającym potworem, który wykorzystuje i nagina system dla własnej korzyści finansowej. Kłamie, manipuluje, pozbawia podmiotowości zwyczajnych staruszków i pochłania ich dorobek życia. Czasem nawet izolując ich od rodziny lub wręcz… torturując. A dokładnie: zlecając tortury. Marla Grayson to wreszcie kochająca partnerka, bezbrzeżnie oddana swojej miłości do Fran (Eiza González), bo film Netflixa bez wątku homoseksualnego byłby niekompletny.

     Tak sobie Marla i Fran igrają z ludzkim zdrowiem i życiem okradając starsze osoby bardziej wyrafinowaną metodą niż “na amerykańskiego wnuczka”, aż trafia im się Jennifer Peterson. Pozornie kopalnia złota, faktycznie osoba o zupełnie innej historii niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Nagle ofiara i jej powiązania okazują się śmiertelnie niebezpieczne. Jak sobie poradzi Marla, kiedy przyjdzie jej stawić czoła organizacji przestępczej?

     Film przypomina odrobinę “Niebo o północy“. Sam pomysł ma potencjał i początek daje obietnicę ciekawego thrillera, ale gdzieś w połowie, kiedy atmosfera się zagęszcza, wszystko zostaje położone przez scenariusz cieniutki jak kompot z desek. Przede wszystkim podawane gdzieniegdzie informacje, że to komedia, można włożyć między bajki. Film jest mniej zabawny niż kabaret Rak. Wątek sensacyjny, i mający powodować szybsze bicie serca u widza, rozłazi się po kościach, bo w pewnym momencie staje się kompletnie niewiarygodny.

     Marla i Fran w starciu z rosyjską mafią (słusznie) wydają się bez szans… po czym nagle członkowie gangu zaczynają zachowywać się jak gang Olsena. Kiedy trzeba załatwić osoby postronne, są zabójczo precyzyjni. Kiedy trzeba rozwiązać problem z bezwzględnymi oszustkami – zawsze jakiś przypadek pozwala im przetrwać. Mało tego, wkurzone panie mają plan i są trzy razy bardziej bezwzględne i precyzyjne niż wieloletni członkowie zorganizowanej grupy przestępczej. Na tym etapie całe napięcie ulatuje, a film staje się głupkowatym pokazem braku pomysłów. Jeśli widzieliście drugi sezon serialu The Boys (polecam), to powiem tyle: poziom wiarygodności tego, jak radzą sobie bohaterki, jest na poziomie reklam “girls get it done”.

     Dodatkowo nie bardzo rozumiem zamysł J Blakesona (scenariusz i reżyseria), jeśli chodzi o podział na protagonistów i tych złych. Konstrukcja scenariusza sugeruje, że powinienem kibicować sprytnym dziewuchom w starciu z bandytami, ale po wstępie i sposobie postępowania wobec starszych osób, cały czas miałem nadzieję, że w końcu spotka je zasłużona kara. Najlepiej poprzedzona odpowiednią dawką bezpardonowej przemocy. Tymczasem Blakeson zdaje się pokazywać nam, że najważniejsza jest miłość między dziewczynami i to im trzeba kibicować. No nie, zupełnie nie. Sama końcówka to już festiwal żenady. Jest tu pewien zwrot fabularny, który ostatecznie kładzie całość i sprawia, że bardzo żałuję straconych dwóch godzin. W ostatniej scenie reżyser próbuje ratować twarz zabiegiem deus ex machina, ale nie ma to już żadnego znaczenia.

     Na słowa uznania zasługuje Rosamund Pike, za świetną rolę bezwzględnej i zimnej Marli, kolejna świetna kreacja tego typu po roli z “Gone girl”. Podobał mi się też Tyrion, czyli Peter Dinklage jako były szef mafii. Reszta aktorów ani nie zachwyca, ani nie przeszkadza. Ot, przyzwoite występy.

     “O wszystko zadbam” miało zadatki na dobry thriller i moralitet z przesłaniem “karma wraca”. Gdzieś po drodze jednak J Blakeson mocno się pogubił i dostajemy nieśmieszną komedię i niewiarygodny dreszczowiec, który wygląda jak niezamierzony pastisz. Tym samym trafia na listę kolejnego słabiutkiego filmu od Netflixa, od których jestem już chyba ekspertem.

O wszystko zadbam (I care a lot)
4/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments