Kłamstwa, Oscary i wylewanie dziecka z kąpielą
Nowe wymagania dla filmów nominowanych do Oscara w najważniejszej kategorii
Obowiązkowy gej w każdym filmie! Fabuła koniecznie musi zahaczać o tematy LGBT! W obsadzie pełno kobiet! Bez tego nie będzie można startować w wyścigu po Oscary! Koniec wolności artystycznej! Takie oto hasła szwendają się po internecie od wczoraj, kiedy to Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej (zwana w dalszej części Akademią Filmową, dla wygody) ogłosiła nowe zasady przyznawania nagród (więcej tu: KLIK). Czy tak właśnie będzie? Czy filmy bez mniejszości rasowych w obsadzie stracą szansę na nagrodę? Czy jest się czego bać? Nie, nie i… nie wiem, ale po kolei.
Społeczeństwa się zmieniają i wraz z nimi kino. Truizm. Kiedy patrzymy na kino z lat trzydziestych, pięćdziesiątych czy osiemdziesiątych, różnicę widać nie tylko w warstwie technicznej. Porusza się tematy, które były kiedyś tabu, na ekranie widzimy coraz więcej przedstawicieli mniejszości, kobiety wskakują na fotel reżysera, piszą scenariusze, produkują blockbustery. Czy proces przebiega wystarczająco szybko? Nie wiem, moim zdaniem przebiega na zasadzie ewolucji i to jest dobre. Nie jestem i nigdy nie byłem zwolennikiem rewolucji.
Czy różnorodność ma sens? Przecież świetnie nam było ze Spielbergami, Kubrickami, Cameroonami i innymi Carpenterami czy Lynchami. No było, ale są filmy, które dobitnie pokazują, że warto zapoznać się z inną perspektywą niż męska. Przykłady? Mam jeden idealny. Rok 1998, zbliża się koniec milenium, panują nastroje fin de siècle, dostajemy dwa tytuły opowiadające o zagrożeniu uderzeniem komety/asteroidy w Ziemię. Jeden to efekciarski, głośny, napakowany akcją i efektami specjalnymi “Armageddon” Michaela Baya. Dostajemy też “Dzień zagłady”, wyreżyserowany przez Mimi Leder doskonały dramat o ludziach rozliczających się ze swoim życiem w obliczu nieuchronnej, tytułowej zagłady. Oba filmy lubię, każdy za coś innego, i fantastycznie, że oba powstały.
Całkiem niezła “Wonder Woman” spod ręki Patty Jenkins uznawana jest za pierwszą pełnoprawną produkcję z kobiecą superbohaterką w roli głównej. Słusznie? No nie, jest przecież “Kobieta-Kot” z 2004 roku. Możecie sprawdzić na własną rękę, dlaczego pomija się ten tytuł w większości zestawień, ale robicie to na własną odpowiedzialność. Żeby nie było, że nie ostrzegałem.
Mógłbym wymieniać bardzo długo świetne filmy wyreżyserowane przez kobiety, ale nie o tym chciałem pisać. Uważam, że tak jak zmienia się świadomość ludzi, tak równocześnie coraz więcej kobiet czy osób reprezentujących mniejszości wybija się na świecznik dzięki tworzeniu wartościowych produkcji. Oscary dla “Hurt Locker”, “Parasite” czy “Moonlight” są dobrym przykładem. W 2018 roku jury w Cannes składało się z czterech mężczyzn i pięciu kobiet: Ava Duvernay, Khaja Nin, Léa Seydoux, Kristen Stewart, a przewodziła im Cate Blanchett (dla porządku, byli jeszcze: Denis Villeneuve, Chang Chen, Robert Guédiguian, Andrey Zvyagintsev).
Wracając do nowych wytycznych Akademii. Trzeba spełnić dwa z czterech kryteriów, więc to nie jest tak, że nagle “Dunkierka” czy filmy historyczne by się nie załapały, bo przecież wystarczy mieć w zespole na planie lub w ekipie odpowiedzialnej za marketing odpowiedni procent przedstawicieli mniejszości. Na tej podstawie mogę bezpiecznie założyć, że wszystkie lub niemal wszystkie filmy startujące w kategorii “najlepszy film” na przestrzeni ostatniej dekady spełniały te wymagania.
Czy w takim razie problemu nie ma? Nie do końca. Skoro i tak wszystko pozornie zostaje po staremu, to o co ta zadyma? Ano o to, że Akademia nie powinna nikomu niczego narzucać.
Primo: wolność artystyczna (dobór obsady, tematu, fabuły) czy wolny rynek (swobodny dobór pracowników bez kierowania się ich rasą, płcią, orientacją seksualną) nie powinny być regulowane w odgórny sposób. Nie podoba mi się takie podejście, bo zakazy i nakazy powodują albo sprzężenie zwrotne, albo sztuczne obchodzenie ograniczeń. Ot, policzy się jaki procent na planie stanowią mniejszości i dorzuci sztucznie na krótko jakieś quasi-stanowiska, żeby się zgadzało.
Secundo: może to tylko pierwszy krok? Za chwilę z 30% zrobi się 50%, za chwilę może więcej? Albo zamiast dwóch z czterech kryteriów będzie trzeba spełniać wszystkie? Co wtedy? Albo inne branże podłapią i nagle jakaś firma nie będzie mogła brać udziału w plebiscycie na pracodawcę roku, bo będzie miała za małą różnorodność w załodze.
Tertio: nie wiem, jak jest w USA (zakładam, że podobnie, albo nawet bardziej rygorystycznie), ale w Polsce pracodawca nie ma prawa pytać swoich podwładnych o wiele spraw osobistych, w tym o orientację seksualną. Nawet w anonimowej ankiecie jak niektórzy próbują bzdurnie wymyślać. Jak więc Akademia zamierza obliczać ilość pracowników LGBT? Moim zdaniem nie da się bez łamania prawa.
Moim zdaniem Akademia po prostu po raz kolejny próbuje się bez sensu i na oślep bronić przed posądzeniem o mizoginię, rasizm, homofobię itp. Wychodzi z tego burza w szklance wody i niepotrzebne otwieranie nowego frontu ideologicznego. Z jednej strony krzyki, że tylko film o gejach będzie miał szansę, z drugiej bezmyślna pochwała nowych zasad i zbywanie problemów np. z liczeniem ludzi wg ich orientacji seksualnej. Tym bardziej że z jednej strony pod wytyczne łapią się – jak pisałem – praktycznie wszystkie głośne tytuły ostatnich lat.
Z drugiej: Akademia w oświadczeniu stwierdza, że “branża filmowa zawiodła i sama nie zdołała rozwiązać problemu z brakiem odpowiedniej reprezentacji kobiet i różnych mniejszości”. Po czym chce wprowadzić standardy, które już teraz są spełniane. W jakim celu? Mam nadzieję, że to po prostu kolejny nieudany zabieg PR-owy Hollywood, a nie wstęp do większych obostrzeń.
Mam też wątpliwości, czy zaproponowane kryteria nie będą też wskazówkami przy wyborze tematycznym do nagród. I tu znów (niespodzianka!) uczucia mam mieszane. Bo z jednej strony tak jest od dawna. Pewne filmy przez swoją tematykę mają z automatu większe szanse na docenienie niż inne. Holokaust, niewolnictwo, dramat chorego na AIDS homoseksualisty to dużo bardziej “oscarowe” motywy niż komedia o piratach albo dowolny film na podstawie komiksu. Albo horror – gatunek regularnie niedoceniany przez Akademię. I nie twierdzę broń boże, że “Lista Schindlera”, “Pianista” czy “Filadelfia” wygrały tylko ze względu na poruszane kwestie. Absolutnie nie. To produkcje wybitne i słusznie docenione, ale mamy też… “Czarną Panterę”.
Ciężko nie podejrzewać, że akurat historia T’Challi została nominowana nie z powodów jakościowych, a dlatego, że była filmem o czarnoskórym bohaterze. Mnie osobiście bardzo się podobała i strona wizualna, i obsada, i sposób opowiedzenia historii, ale ani nie jest to najlepszy film na podstawie komiksu, ani nawet najlepszy film w MCU, ani największy sukces komercyjny.
Moim zdaniem nie tędy droga. Nakazami, przymusem czy inżynierią społeczną nie zbuduje się różnorodnego środowiska w konkretnej branży. Dlatego podam przykład z mojej. Usłyszałem ostatnio w rozmowie, że każda dziewczyna słyszała przynajmniej raz (na studiach bądź w pracy), że “baba w IT jest jak świnka morska” (ani świnka, ani morska). Po pierwsze: nie chce mi się wierzyć, że każda* (mogę się mylić). Po drugie: jeśli to prawda to jestem całym sercem za re-edukacją głąbów powtarzających podobne dyrdymały. Po trzecie: żeby zmienić sytuację i liczbę kobiet w IT trzeba (i to się już dzieje) zachęcać kolejne roczniki dziewczyn do wybrania tej drogi zawodowej. Programy, szkolenia, kampanie społeczne, ale nie gwarantowane miejsca na uczelni niezależnie od tego, czy ktoś inny miał lepszy wynik na egzaminie, ale nie jest facetem.
Wiem, że pod tym względem nadal nie jest różowo, bo mam córkę i ona już w wieku 6 lat słyszała w przedszkolu od kolegów, że nie może być kierowcą rajdowym. Powtarzam jej i nie przestanę powtarzać, że może być i kierowcą rajdowym i kimkolwiek chce. Musi tylko chcieć i ciężko pracować. Nie chciałbym natomiast, żeby została kiedyś – a niech już będzie – kierowcą rajdowym, bo będzie wolne miejsce z uwagi na parytet, a nie dlatego, że obronią ją wyniki.
Podsumowując ten przydługi wywód, nie stało się nic strasznego, nie będzie obowiązkowych postaci z klucza “mniejszościowego” w każdym filmie. Akademia stąpa tradycyjnie w delikatnych kwestiach jak słoń w składzie porcelany, ale nie ma się czym przejmować, o ile nie czeka nas kolejna faza podkręconych obostrzeń za jakiś czas. Kiedy znów akademicy poczują się zbyt mocno atakowani przez krytyków spod sztandaru “social justice warriors”.
Szczerze mówiąc bardziej wolałbym reformy samej formuły Oscarów. Na przykład zmniejszenie liczby głosujących, ale obowiązek obejrzenia wszystkich nominowanych filmów i poszerzenie horyzontów gatunkowych, bo nadal nawet najlepsze komedie czy filmy grozy (“The Lighthouse“!) są niesłusznie pomijane przy nagradzaniu.
Żeby nie było, że “co SithFrog tam wie, biały heteroseksualny facet”, chciałbym zacytować zdanie osoby, z której opinią zawsze się liczę. Tomasz Raczek, znany krytyk filmowy, tak napisał na swoim FB: “Nowe zasady przyznawania Oscarów są moim zdaniem absurdalne! Poprawność polityczna? Parytety? Dbanie o ilościową obecność kobiet, przedstawicieli środowiska LGBT czy posiadaczy skóry w kolorze innym niż biały w ekipach produkujących filmy to coś na kształt KODEKSU HAYSA. Tymczasem w sztuce nie ma miejsca dla równości ani sprawiedliwości. Talentów takie zasady się nie imają. Liczyć się powinna tylko unikalna JAKOŚĆ wznosząca się ponad poprawność. Jakość będąca wyzwaniem dla codzienności. Akademio, nie rób proszę z Oscarów związków zawodowych!“.
* – niestety, po zapuszczeniu wici w moim otoczeniu (dziewczyny, dzięki wielkie za pomoc) okazuje się, że nie każda, ale bardzo mało jest takich kobiet, które choć raz nie usłyszały takiego tekstu. A idiotyczne stereotypowe żarty słyszała każda. Bardzo smutny obraz się wyłania.