Kruchutkie jest życie świetlika
Grobowiec świetlików (Hotaru no haka)
Starzeję się. Albo bycie ojcem mnie zmienia. Albo wszystko do kupy. Dawno nic mnie tak nie zasmuciło jak film Isao Takahaty. Półtoragodzinna animacja opowiada o japońskim rodzeństwie. Nastoletni brat i malutka siostrzyczka zostają sami w środku bombardowanej Japonii. W 1945 roku USA odpłaca krwawo za Pearl Harbour, żywność jest racjonowana, a każdy walczy o własne przetrwanie. W całej tej zawierusze Seita i maleńka Setsuko próbują znaleźć własną drogę do ocalenia.
Momentami jest ckliwie i banalnie. Nie przeczę. Może nawet za bardzo. Tylko taka refleksja przyszła dużo później, bo przez cały seans siedziałem jak sparaliżowany. Codziennie życie, nawet podczas Drugiej Wojny, nie składało się tylko z dramatów. Bywały chwile radości i beztroski. Przez to chcąc-nie chcąc zżyłem się z bohaterami, będąc z nimi na dobre i złe. Tym bardziej boli finał – nie pamiętam kiedy ostatni raz pociekły mi łzy od gapienia się w ekran telewizora. To żaden spojler. O tym jak się skończy historia wiemy od pierwszej sceny. Od pierwszych słów wypowiedzianych przez Seitę.
Co ciekawe, to nie jest tylko i wyłącznie film o dramacie dzieci rzuconych w środek konfliktu dorosłych. Znalazło się tu miejsce na refleksje o przedwczesnym dorastaniu, o ukrywaniu uczuć, w końcu o tym jak źle rozumiana duma i honor może nas zgubić. Grobowiec świetlików powstał w 1988 roku ale dzięki animowanej formie jest ponadczasowy. Polecam… razem z paczką chusteczek.