Naście lat temu byłem w kinie ze swoją dziewczyną na którejś części przygód (pierwszej albo drugiej) Bridget Jones. Nie wiem, czy kiedykolwiek na mojej ukochanej, ciemnej sali z wielkim ekranem czułem się tak wyobcowany jak wtedy. Rzesza kobiet zaśmiewająca się do rozpuku, bo bohaterka ma uprawiać seks, a założyła śmieszne gacie. Delikatnie mówiąc, nie byłem targetem.

     Jestem facetem, nie da się ukryć. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Z wadami i zaletami takiego stanu rzeczy. Miejcie to na uwadze, czytając poniższy tekst, bo jestem pewien, że w przypadku “płeć recenzenta” czy widza może mieć olbrzymie znaczenie. Może nawet wyjdę na patriarchalnego szowinistę w oczach co bardziej postępowych. Trudno. W każdym razie nie sugerujcie się (nigdy) wyłącznie jedną opinią. Poszukajcie innych, najlepiej pisanych przez kogoś płci przeciwnej.

     Harley Quinn przeżywa rozstanie z Jokerem, ale jednocześnie nie mówi o tym nikomu, bo wciąż korzysta z przywilejów bycia znaną jako “dziewczyna pana J.”. Zajada smutek, upija się do nieprzytomności i od czasu do czasu robi zadymę, zachowując się w typowy dla siebie, prowokujący sposób. Aż dociera do niej, że czas wyjść z cienia faceta i wytyczyć własną ścieżkę. Symbolicznie wysadza w powietrze pewien zakład chemiczny i daje tym do zrozumienia światu, że tym razem koniec związku z szalonym klaunem jest definitywny. Każdy, kto bał się Jokera, a miał zatarg z Harley, rusza po zemstę. Wśród nich Roman Sionis aka Czarna Maska, lokalny boss mafii, którego zausznikiem i (jak nie-wprost sugeruje reżyserka, Cathy Yan) kochankiem jest Victor Zsasz.

     Nie wiedziałem, czego się spodziewać po filmie z “emancypacja” w tytule, ale bardzo szybko zostałem pozbawiony złudzeń. Zero subtelności i podtekstów. Każdy facet w filmie to albo brutalna świnia, albo obleśna i brutalna świnia, albo mizogin, albo homoseksualista, ale nienawidzący kobiet. Nie ma chyba nawet ćwierć pozytywnego męskiego bohatera. Głąby, zboczeńcy, przemocowcy, mobbingowcy i seksualni predatorzy. Do wyboru, do koloru. A cała emancypacja polega na mordowaniu ich, łamaniu im nóg i kopaniu w jaja. Ot i tyle. Może to kwestia pożenienia poważnego tematu z komiksem? Dlatego wszystko jest takie dosłowne, a momentami przerysowane? Tylko naprawdę mamy kilka filmów z tej kategorii, które ciężkie tematy przedstawiają w sposób w miarę subtelny i bez walenia kijem z metaforą po łbie. Choćby całą serię X-Men traktującą o nienawiści wobec inności.

     Wbrew pozorom nawet takie łopatologiczne podejście do tematu nie byłoby decydującą wadą, gdyby nie fakt, że “Ptaki Nocy (i…” są niewiarygodnie wręcz nudne. Humor wielokrotnie przypominał mi komedie w stylu “girl power”, “jazda z chłopakami” i tym podobne. Dlatego niespecjalnie mnie film ubawił. Do tego wiele elementów wprowadzono na pół gwizdka. Momentami Harley łamie czwartą ścianę i tłumaczy widzom fabułę a’la “Deadpool”. Tylko pojawia się to rzadko i nie jest nawet w połowie tak zabawne, albo tak przegięte jak w produkcji z Reynoldsem. Tak samo oznaczenie wiekowe R, czyli tylko dla dorosłych. Dwie sceny brutalnych tortur czy łamania nóg plus stos “fucków”. Bez tych elementów film spokojnie mógłby być dostępny dla widzów od 13-14 roku wzwyż. Niezrozumiała decyzja, bo wymienione fragmenty do całej reszty pasują jak pięść do nosa.

     Sceny akcji dzielą się na naprawdę fajne (pościg za Harley z kanapką) i tak słabe, że aż bolesne do oglądania (finałowa potyczka). Te pierwsze są zrobione dynamicznie, czytelnie i naprawdę emocjonująco, te drugie (muszę to napisać drugi raz: finał) wołają o pomstę do nieba. Powolne, kiepsko zrealizowane (widać jak bardzo się nie biją), przypominające “mordobiciowe” produkcje VHS z lat 90. Takie, które trafiały prosto na kasety video. Nie ma porównania (żeby zostać przy paniach) z “Atomic Blonde”, fikołkami Czarnej Wdowy czy Imperator Furiosą. Może za dużo wymagam, ale robienie ekranowej nawalanki w taki sposób, kiedy standardy wyznacza petarda w stylu Johna Wicka? Szokująco niedzisiejsze.

     Margot Robbie jest świetna i zawłaszczyła sobie postać Harley w takim stopniu jak Jackman Wolverine’a czy Gadot Wonder Woman. Jest barwna, dziecinna, brutalna i cały czas balansuje między po-związkową depresją a gonitwą za czymś nowym i chęcią uwolnienia się. Kilka razy dają o sobie znać jej umiejętności wynikające z wykształcenia (psycholog), ale znów – szkoda, że ten wątek nie został lepiej wykorzystany. Ewan McGregor bawi się na planie fantastycznie, ale ten jego Roman niespecjalnie budzi grozę. Jest raczej groteskowy w tych wszystkich swoich dziwactwach. Nie czułem przez to żadnej stawki, a Harley nie wydawała się zagrożona ani przez chwilę. Szła jak przecinak aż do samego końca. Sekwencja na pewnym posterunku to już szczyt szczytów. Wszystko uchodzi jej na sucho.

     Nie podobała mi się chaotyczna narracja. Coś się dzieje, nie wiadomo co, nagle HQ wciska pauzę (dosłownie) i zaczyna tłumaczyć jak do tego doszło. Na początku mi to nie przeszkadzało, bo podkreśla chaos w głowie głównej bohaterki, ale z czasem niemal każdy wątek ma ten sam sposób ekspozycji i w końcu ten narracyjny zabieg po prostu się przejada.

     Pochwalić muszę stronę audiowizualną. Film jest odurzająco wręcz kolorowy. Pastele, neony, mocne kontrasty, momentami brudny, poszarpany i punkowy. Okraszony pasującą do obrazu muzyką. Chwilami niebezpiecznie zbliżamy się do plastikowej stylistyki “Batman i Robin”.

     Mam wrażenie, że Cathy Yan i Christina Hodson (scenariusz) miały ambicję zrobić film zabawny, deadpoolowy, krwawy, a jednocześnie mówiący coś więcej o tak poważnych tematach jak molestowanie, agresja wobec kobiet, mobbing czy szklany sufit. Jakby rozpatrywać poszczególne motywy na siłę można owe elementy znaleźć, ale są one zrealizowane w sposób nudny, nijaki i przewidywalny. A jednocześnie nie tworzą jakiejś sensownej całości, do której chciałbym wrócić. Mam wrażenie, że potencjał był ogromny, ale widowiskowo go zmarnowano. Gdyby zmienić tytuł na Suicide Squad 2 – nikt by się nie połapał. Przy czym od pierwszej części na pewno taki sequel nadal byłby lepszy. Myślałem, że kiepskie wyniki w box office to tylko i wyłącznie wynik kiepskich decyzji marketingowych (Ptaki Nocy są mniej znane niż sama Harley Quinn) i producenckich (film tylko dla dorosłych), ale nie. “Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)” są po prostu mało zabawne, przewidywalne, niezbyt efektowne i zwyczajnie nudne.

Ptaki nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn) [Birds of Prey: And the Fantabulous Emancipation of One Harley Quinn]
5/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments