Nie zdradzam wątków fabularnych w swoich tekstach, nikt nie lubi jak mu/jej psuje się niespodziankę, dlatego poniższa recenzja nie zawiera tzw. “spoilerów” z najnowszego filmu o Spider-Manie. Natomiast jeśli jeszcze jakimś cudem nie widziałeś(aś) “Avengers: Endgame” – pora nadrobić, bo w tym wypadku nie będę się powstrzymywał, a “Far from home” jest w ogromnym stopniu związane z ostatnią odsłoną sagi “Infinity”. Ba! Powiedziałbym nawet, że to po prostu dwugodzinny epilog do “Końca gry”.

…tylko, że nie do końca! Jedną z zalet “Daleko od domu” jest właśnie tego typu dualizm. Z jednej strony świetnie pokazuje świat po słynnym pstryknięciu, a potem odwróceniu skutków tej katastrofy, z drugiej to samodzielny film o Człowieku-Pająku, od A do Z stojący pewnie na własnych fundamentach.

     Głównie na jednym: Peterze Parkerze. Po tym, co przeżył w walce z Thanosem, nagle zupełnie zmienił priorytety. Nie chce być Avengersem, nie chce walczyć z wielkimi fioletowymi tytanami z kosmosu. Czego zatem chce? Jechać na wycieczkę do Europy, kupić w Wenecji błyskotkę i podarować ją MJ, przy okazji mówiąc jej o swoich uczuciach. Tak, to jest plan Parkera na ten film i konsekwentnie będzie próbował go zrealizować. Oczywiście nic nigdy nie idzie tak, jak chcemy, więc najpierw okazuje się, że Peter nie jest jedynym zalotnikiem, a zaraz potem, że Stary Kontynent nawiedza właśnie fala ataków dziwnych potworów nazwanych Żywiołakami. Z powodu absencji pozostałych Avengersów, Spider-Manowi pomaga (nomen omen) tajemniczy Mysterio. Kim jest i skąd się wziął? Jak potoczy się ta znajomość? Tu urywam, bo musicie przekonać się sami.

     A warto, oj warto! “Far from home” jest o klasę lepsze od (dobrego przecież) “Homecoming“! Najbardziej zaskakujące jest poprowadzenie historii tak, że to Parker, a nie Pająk, jest głównym bohaterem filmu. Najmocniejsze i najbardziej emocjonalnie angażujące sceny dotyczą Petera i jego prywatnego życia. Jego interakcji z Nedem, Happy Hoganem, MJ, Mysterio czy nawet z Iron Manem. Z tym ostatnim oczywiście tylko metaforycznie, ale bardzo istotnym motywem jest próba ułożenia sobie w głowie świata bez ukochanego mentora. Znalezienia sobie miejsca w rzeczywistości, w której wszyscy oczekują, że zastąpisz Tony’ego Starka w panteonie superbohaterów, ale też w sercach ludzi.

     Tom Holland został stworzony do tej roli, bo on nie tyle gra, co właściwie jest Parkerem. Emocje związane z traumą po “Endgame“, relacje z rówieśnikami, próby wykpienia się od super-bohaterskich obowiązków, ale świadomość (wielkiej hue hue) odpowiedzialności – każdy z tych motywów wybrzmiewa bardzo mocno, ale naturalnie i bez przeszarżowania właśnie dzięki talentowi Hollanda. Młody aktor świetnie sobie radzi tak w masce, jak i bez. Chwaliłem go już kilkukrotnie, ale dopiero tu dostał szansę pokazania, na co go stać.

     Reszta ekipy nie zostaje w tyle. Jacob Batalon jako Ned, czy Zendaya jako MJ (aka Michelle Jones) drugi raz z rzędu prezentują się jako chyba najmocniejszy drugi plan z wszystkich dotychczasowych filmów o pająkach. Jon Favreau i Samuel L. Jackson tradycyjnie w wysokiej formie, a stawkę zamyka Jake Gyllenhaal – jeden z najlepszych aktorów swojego pokolenia, niesłusznie pominięty skandaliczną decyzją akademii w nominacjach do Oscara za film “Nightcrawler”. Gyllenhaal nie wpadł do MCU tylko po łatwą kasę i jego postać wnosi do widowiska mnóstwo energii.

     Koncepcja skupienia się na Parkerze może sugerować wolniejsze tempo i masę dialogów… nic z tych rzeczy. W filmie cały czas coś się dzieje, scen akcji jest mnóstwo (i są świetnie nakręcone), ale za każdym razem mają jakąś funkcję fabularną. Nigdy nie jest to rozpierducha dla samej rozpierduchy. Do tego zmiana teatru działań na europejskie miasta takie jak Wenecja, Praga czy Londyn, wymusiła na twórcach eksperymentowanie z pokazywaniem spektakularnych pojedynków. W końcu w wymienionych metropoliach próżno szukać drapaczy chmur w rozmiarze tych nowojorskich. Taka odmiana zdecydowanie wyszła serii na zdrowie.

     Jeśli w tegorocznym zalewie filmów słabych i nijakich szukacie dobrej rozrywki, interesującej historii i masy dobrego humoru – jesteście w domu! “Spider-Man: Daleko od domu” to idealny wakacyjny “blockbuster”, który bawi, wzrusza, cieszy oko i ani przez chwilę nie sprawia wrażenia filmu, który stworzono w Excelu, w gronie smutnych panów w krawatach. Mało tego, jest kilka czy to scen, czy dialogów (szczególnie w wykonaniu Mysterio), które wyglądają jak świadomy komentarz nie tylko do obecnego stanu MCU, ale też w ogóle branży filmowej. “Far from home” zdaje się mieć więcej warstw, niż można by się po tego typu produkcji spodziewać.

     Aha! Prawie zapomniałem. Po napisach (i w trakcie) tradycyjnie zobaczymy dwie dodatkowe sceny. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy, gorąco polecam zostanie na sali te parę minut dłużej. Nie zobaczycie ani krótkiego żartu, ani logo kolejnej znanej z komiksu tajnej organizacji złoczyńców. Zobaczycie natomiast hołd dla filmowych Pająków Raimiego, ale też – co ważniejsze – dostaniecie szokujący zwrot akcji i naprawdę ciekawy zalążek kolejnej odsłony. Nie mam wątpliwości, że ta powstanie, a dopóki opiekują się Spider-Manem tacy ludzie jak Jon Watts (reżyseria), Chris McKenna i Erik Sommers (scenariusz), jestem spokojny o jakość. Peter Parker znajduje się w dobrych rękach.

Spider-Man: Daleko od domu (Spider-Man: Far From Home)
8/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments