Piąty sezon “Expanse” za nami i podobno czeka nas już tylko jedna seria wyprodukowana przez Amazona. Z jednej strony szkoda, polubiłem niektórych bohaterów i zżyłem się z nimi. Z drugiej: jeśli kolejne porcje mają wyglądać tak jak najnowsze 10 odcinków, to faktycznie, trzeba sobie dać na wstrzymanie, żeby nie skończyć jak “Supernatural” czy inny “House”, odcinając kupony i popadając w niezamierzoną śmieszność.

     Poniżej recenzja połączona z analizą i uwagami do fabuły, więc szczegółów nie zabraknie. Jak ktoś jest jeszcze przed seansem – tu warto się zatrzymać z czytaniem. Jedyne co mogę napisać bez spoilerów: jeśli dotrwałeś/aś do czwartego sezonu i chcesz więcej – i tak obejrzysz. Jeśli odpadłeś/aś wcześniej, piąta seria na pewno nie zachęci Cię do powrotu.

     Zaczynamy od tego, że każdy z bohaterów leci na swoją własną wędrówkę. Alex chce odwiedzić rodzinę na Marsie, Bobby prowadzić śledztwo, Naomi chce odszukać syna, Avarsarala urzęduje na księżycu, Amos wraca na ziemię odwiedzić stare zaułki, a Holden kręci się po stacji Tycho i dogląda remontu Rocci. Przez większość czasu obserwujemy znane postaci działające w parach lub osobno i z początku robi się z tego naprawdę ciekawa i wielowątkowa intryga.

     Im dalej w las tym jednak gorzej, bo część wątków niespecjalnie ma… sens. Ot, taka wyprawa Amosa w rodzinne strony. Czego nowego dowiedzieliśmy się o nim? Co pokazała nam wędrówka po niegościnnych obszarach po katastrofie? O tym, że jest bezlitosnym twardzielem z problemami, ale i sercem po właściwej stronie i z lojalnością na poziomie niespotykanym, wiedzieliśmy od dawna. Kilka wzruszających momentów, kiedy odwiedza starszego pana czy mówi o swojej przyszywanej mamie, to trochę za mało. Genialna scena “negocjacyjna” z Holdenem na sam koniec nie ratuje sytuacji i nadal jestem zły, że Timmy’ego potraktowano po macoszemu, ale muszę przyznać – uśmiałem się podczas tej rozmowy do łez. Mina Holdena na koniec bezcenna.

     Główny wątek to historia Naomi, która próbuje odzyskać syna i wyjąć go spod “opieki” ojca. Marco Inaros ma jednak na pierworodnego niewiarygodnie duży wpływ i cała akcja kończy się porażką. Przynajmniej pozornie, bo jednak Nagata z jednej strony przeżyła piekło i zostawiła dziecko ponownie. Z drugiej: zasiała w jego sercu wątpliwości co do ojca i już teraz wiadomo, że Phillip odegra ważną rolę, niekoniecznie jako bezwolne narzędzie w rękach Inarosa. Tylko czy ten fragment zasługiwał na tyle czasu antenowego? Czy potrzeba było tylu scen z walką Naomi o przetrwanie? Moim zdaniem niekoniecznie. Bywało niestety nudno, a finał tej części jest przewidywalny.

     Nieprzewidywalna była za to śmierć Alexa Kamala, ale wiąże się ona z oskarżeniami wobec aktora. Wiele kobiet zarzuciło mu molestowanie seksualne i twórcy postanowili odciąć się od Casa Anwara bez czekania na ewentualne śledztwo czy wyrok sądu. Rozumiem dbanie o PR, ale też nie może nie martwić pewna pochopność w takich sprawach. Dobrze obrazuje to przypadek Andy’ego Signore’a z ekipy Screen Junkies (stworzył m.in. honest trailers). Po wielkiej zadymie i spektakularnym wywaleniu go z pracy i z przestrzeni publicznej okazało się, że owszem, jest dupkiem. Zdradzał żonę i podrywał w niewyszukany sposób fanki w sieci, ale ani nie było żadnego molestowania seksualnego ani – wbrew najcięższym zarzutom formowanym na początku – nigdy nikogo nie zgwałcił. Daje do myślenia w sprawie dzisiejszych zapędów do wykluczania ludzi z życia publicznego i wywalania z pracy na podstawie niepotwierdzonych oskarżeń.

     Sam Anwar – jeśli zarzuty się potwierdzą – niech dostanie karę, na jaką zasługuje, nie moja broszka. Natomiast śmierć jego postaci to sprawa zasługująca na osobny akapit. Rozumiem, że w takiej sytuacji nie wiadomo, jak gwałtownie zamknąć wątek, ale na 10 kiepskich pomysłów jak ad hoc uśmiercić sympatycznego pilota, ten, na który się zdecydowano, byłby zdecydowanie w top 3. Science-fictionowy odpowiednik głośnej śmierci Hanki z M jak miłość po starciu ze stertą kartonów. I wiem, wiem, to wszystko możliwe i tak mogło być, ale Kamal zdecydowanie zasłużył na bardziej heroiczną i spektakularną końcówkę swojej bytności na planie. Plus taki, że mający go zastąpić Bull wszedł w interakcję z Holdenem z impetem i może być wartościowym dodatkiem do ekipy na pokładzie Rocci.

     Na pewno fajnie było znów pobyć z bohaterami “Expanse”. Holden potrzebował całego pierwszego odcinka i 10 minut drugiego, żeby znów podjąć decyzję o tym, że “nie chce, ale musi” ratować świat. Znowu. Wielką niespodzianką jest wątek Caminy Drummer, która miota się między przymusową współpracą z Inarosem a żałobą po śmierci Ashforda. Chyba najlepsza część piątego sezonu i żałuję, że nie poświęcono jej i jej załodze jeszcze więcej czasu kosztem np. Nagaty.

     Mimo niezbyt wysokiego poziomu piątej serii zdarzały się momenty świetne. Historia o szczurze, którą opowiada Bobby. Zaskakująca i smutna śmierć Freda Johnsona. Drummer zastanawiająca się kiedy wypić słynny trunek, który dostała od przyjaciela. Nawet Avarsarala ma parę ciekawych momentów, kiedy zamiast rzucać kolejnymi “fuckami” tym razem zachowuje się jak prawdziwy przywódca w momentach kryzysowych.

     Najbardziej boli mnie jednak niemal zerowy niemal progres głównej osi fabularnej. Czwarty sezon kończymy w sytuacji gdy: załoga Rocci liże rany i chce odpocząć, a Inaros wystrzeliwuje asteroidy w stronę ziemi. Teraz? Poza zmianami w stanie osobowym (Clarissa i Bull za Alexa) załoga Rocci musi odpocząć i zebrać siły przed walką z Inarosem, a ten po raz kolejny coś rozwala i wydaje się mieć przewagę. Niemal wszyscy stoją w tych samych blokach startowych. Co prawda Avarsarala jest na powrót szefem wszystkich szefów, ale jej powrót na szczyt też jest napisany po linii najmniejszego oporu. Nie wiem, czy tak było w książkach, ale czuć, że autorzy scenariusza szukają najprostszych sposobów, żeby wrócić do status quo. A już impreza na koniec i przemowa nowej sekretarz ONZ o jedności trąci tandetą i patosem rodem z Transformersów Michaela Baya. O tym, że po śmierci Kamala załoga wygląda na niespecjalnie poruszoną, nawet nie wspominam.

     Nie żałuję, że obejrzałem. Dobrze było wrócić na Rocci, dobrze było zobaczyć znane gęby i pobyć z nimi trochę, ale piąty sezon to – po obiecującym początku – raczej słabszy element całego “Expanse”. Znośny dla fanów, nieprzekonywający dla tych, którzy do tej pory byli przeciw lub gdzieś pośrodku. Typowy sezon – wypełniacz. Mam nadzieję, że ostatnia seria od Amazona zamknie serial z przytupem i da nam satysfakcjonujący i godny finał przygód Holdena, Nagaty i innych.

The Expanse (sezon 5)
5/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments