Rachel Chu (Constance Wu) jest profesorem ekonomii na nowojorskim uniwersytecie. Jej chłopak – Nick Young(Henry Golding), do tej pory unikający rozmów o rodzinie – musi lecieć do Singapuru i wziąć udział jako drużba w ślubie przyjaciela. Zabiera ze sobą partnerkę, która jest zupełnie nieświadoma pochodzenia i statusu społecznego ukochanego, a ten jest – mówiąc bez specjalnej przesady – iście królewski. Imperium Youngów posiada niemal na własność pół Singapuru. Zderzenie Rachel z bliskimi Nicka, a także z ekstremalnym bogactwem stanowi oś fabularną filmu i główny temat żartów, a w zasadzie “żartów”, ale o tym później.

     Fabuła jest tak zaskakująca na każdym kroku, jak poranne korki w Warszawie albo coroczny euro-wpierdziel polskich klubów w Lidze Mistrzów. Mamy więc zestaw podręcznikowych postaci z tego typu produkcji: książę z bajki tak doskonały, że to aż niemożliwe; młodą, mądrą i uśmiechniętą dziewczynę, idealną partnerkę dla księcia, nazwijmy ją Peja (bo w filmie reprezentuje biedę); koleżankę Pei, która jest arogancka, prostacka, wkurzająca jak Manuela z Big Brothera (albo Frytka, albo Jola jakaś tam – wszystko zależy od roku, w którym się urodziłaś/eś); geja – pomocnika od spraw mody; zaborczą i surową matkę, która nie odda syna byle Pei; babcię, seniorkę rodu, która robi pyszne pierożki i emanuje starczym ciepłem i mądrością.

     Zestaw jak z pierwszego rozdziału książki pt. “Moja pierwsza komedia romantyczna”. Nie ma tu ani jednej ciekawej i oryginalnej postaci. Wszyscy są płascy i wycięci z kartonu, mają jedną cechę, która wyróżnia ich z tłumu i to tyle. Film podobno zyskał popularność przez azjatycką obsadę – każdy przejaw niewymuszonej różnorodności zaliczam na plus – problem w tym, że już kolegę-geja pokazali tak stereotypowo, że bardziej się nie da. Cienki głosik, poza “czajniczkowa”, zna się na modzie i ma gładszą skórę niż wszystkie towarzyszące mu kobiety. Jak żywcem wyciągnięty z dowcipów.

     Najcięższym grzechem “Bajecznie bogatych Azjatów” jest jednak humor. Komediom romantycznym wiele jestem w stanie wybaczyć, jeśli uda im się pierwszy człon nazwy gatunkowej. Każdą głupotę fabularną czy słabsze postacie zdzierżę, jeśli mam się z czego pośmiać. Niestety film Jona M. Chu jest mniej więcej tak zabawny jak mój wczorajszy obiad. Nikt się nie śmiał, a ja w zasadzie zapomniałem co jadłem. Głównym tematem “żartów” są sceny pokazujące jak tępi, pazerni i zdeprawowani są ludzie z wielkim majątkiem. Bogate dziewczyny piszczące na widok ciuchów rozdawanych za darmo, bijące się o nie bez opamiętania. Obrzydliwe komentarze wobec gorzej sytuowanych. Opieranie własnej wartości wyłącznie na podstawie zasobności portfela. Skrajny snobizm i wreszcie obśmiewanie głównej bohaterki za to, że chciała pić z miski, w której się moczy palce. Wisienką na torcie jest znany z serii “Kac Vegas” Ken Jeong, który zachowuje się dokładnie tak samo, jak w filmach z Bradleyem Cooperem. Jest seksistowski, obleśny i ciągle nawiązuje do seksu. Ha-ha.

     Gdyby chociaż pokazano to zderzenie światu z jakąś tam subtelnością. Wiecie, ona oczarowana innym światem, on jako jej przewodnik, humor korzystający z tych różnic. Nic takiego nie ma miejsca w “Crazy Rich Asians”. Wszystko jest czarno-białe i namalowane grubymi krechami. Nawet wątek, który ma dorzucić łyżkę dziegciu i pokazać, że nie każda miłość kończy się dobrze, został zmarnowany, bo czuć, że wciśnięto go na siłę. Znika na długie minuty, a jak się pojawia – wydaje się oderwany od kontekstu pozostałej części filmu.

     Na koniec dostajemy (niespodzianka!) tak kolorowy i słodki “happy end”, że można zwymiotować. Przez te dwie godziny zaśmiałem się raz. Poza tym byłem zniesmaczony, znudzony i miałem wrażenie, że jeszcze kilka słodkopierdzących scen pseudo-romantycznych i dostanę cukrzycy. Jeśli lubicie naprawdę dobre komedie romantyczne to polecam wam chociażby “Love Actually”, “500 days of Summer”, “Crazy Sutpid Love” czy “About time”. Jeśli chcecie podobny motyw – zderzenie jej uroku z jego bogactwem – sięgnijcie po klasykę, “Pretty Woman”. Tam przynajmniej było subtelnie, urokliwie i – mimo wad – była obecna jakaś nieuchwytna magia. Być może wynikająca z charyzmy aktorów? Nie wiem. W każdym razie “Bajeczni bogaci Azjaci” to skrajnie nieoryginalna komedia romantyczna, która nie jest ani zabawna, ani romantyczna. Szczerze odradzam.

Bajecznie bogaci Azjaci (Crazy Rich Asians)
3/10

Linki

Filmweb, IMDb

Comments

comments